Z dzisiejszej GW
http://wyborcza.pl/1,75248,6895529,Zloty_interes.htmlGłęboko pod ziemią widmo komornika wydawało się mniej realne. Nocami, kiedy dzieci były już ułożone do snu i dom oprzątnięty, buszowałam po kopalni - opowiada Elżbieta Szumska ze Złotego Stoku (Dolnośląskie)
Rozmowa z Elżbietą Szumską, właścicielką kopalni złota
Aneta Augustyn: Jak sprzedaje się coś, czego nie ma?
Elżbieta Szumska: Ja sprzedaję coś, co jest: opowieść.
Jest pani właścicielką jedynej w Polsce kopalni złota. Ludzie przyjeżdżają tu tłumnie, choć jedyne złoto, jakie tu zauważyłam, to pierścionek na pani palcu.
- Bo trzeba mieć story.
Na przykład o Wicie Stwoszu, nie całkiem sprawdzoną?
- Kopalnia od średniowiecza należała do Fuggerów, przodków kupieckiej rodziny Fukierów, właścicieli słynnej winiarni w Warszawie. Fuggerowie, wierzyciele papieży i cesarzy, bardzo udanie zarządzali europejskimi kopalniami, m.in. w Złotym Stoku. Stąd pochodziło 8 proc. produkcji złota na kontynencie. To Fuggerowie ofiarowali hiszpańskiej królowej Izabeli kilkanaście kilogramów kruszcu na wyprawę Kolumba, właśnie ze Złotego Stoku.
Są pewne przesłanki, że do zainwestowania w tę kopalnię namówili Wita Stwosza. Dołączył do spółki, wnosząc część honorarium za wykonanie ołtarza w kościele Mariackim. Niestety, nie otrzymał zysków, na jakie liczył, i zdecydował się na sfałszowanie weksla, za co był więziony we Wrocławiu i sądzony w Norymberdze.
Z czym pani się pożegnała, wchodząc w złoty interes?
- Z biedowaniem na gospodarce - bywały dni, gdy na śniadanie i kolację jadaliśmy tylko duszoną cebulę.
Zaczęło się w latach 80., kiedy porzuciłam studia weterynaryjne we Wrocławiu i wyjechałam za miłością na wieś w Górach Złotych. Mawiano wtedy: "Kto ma owce, ten ma, co chce". Złapaliśmy się na to hasło, ale, niestety, koniunktura na wełnę i skóry się kończyła. Reforma Balcerowicza sprawiła, że nawet odsetek od kredytu nie byliśmy w stanie spłacać.
Owszem, był dom na wzgórzu, byli przyjaciele, była młodość, dzieci i wrodzony optymizm, ale cały romantyzm diabli brali, gdy było się urobionym w gospodarcze obowiązki i jeszcze trzeba było z dziećmi brnąć w śniegu po pas do szkoły kilka kilometrów. Dobrze, że czasem przychodził przekaz pocztowy od mamy albo teściowie przywozili torby pełne jedzenia.
A dziś zatrudnia pani 60 osób w kopalni, której przed laty nikt dobrze nie wróżył. Kiedy weszła pani do niej po raz pierwszy?
- Gdy tylko przeprowadziliśmy się na wieś, zaczęłam zwiedzać okolice. Kopalnia była nieczynna od lat 60., znajomy namówił mnie na podziemną eskapadę.
Do dziś uwielbiam zapach gumowego kombinezonu, w którym się czołgałam, dotyk błota na policzku, dobry strach, który nie paraliżował, tylko wzmagał ciekawość, co będzie za następnym zakrętem. Najważniejszy był jednak spokój i poczucie bezpieczeństwa pod ziemią. Tam nikt nie miał do mnie pretensji, obowiązki były daleko. Widmo komornika wydawało się mniej realne.
Już wtedy pojawiła się myśl, że dziura w ziemi to może być dobry biznes?
- Najpierw pojawiła się możliwość zostania przewodnikiem, bo w połowie lat 90. gmina otworzyła tu trasę turystyczną. Zdałam egzamin i zaczęłam oprowadzać po kopalni.
Należała wówczas do gminnej spółki, w której było kilkunastu inwestorów. Serca do kopalni jednak za bardzo nie mieli. Zwłaszcza po powodzi w 1997 roku, która zerwała mosty i odcięła nas od świata tak, że ruch turystyczny zamarł. Wykupiłam prawie wszystkie udziały.
Z tej duszonej cebuli?
- Wzięłam 600 tys. zł kredytu, zastawiając wszystko, co mieliśmy, i przejęłam kopalnię, która miała 100 tys. zł strat. Postawiłam wszystko na jedną kartę.
Udało się nadzwyczajnie: 140 tys. turystów rocznie, nagroda Polskiej Organizacji Turystycznej za najlepszy produkt ubiegłego roku. Nie wszystkim jednak w smak pani sukcesy.
- Od ośmiu lat jestem większościowym udziałowcem spółki, gmina ma tylko 35 proc. W ubiegłym roku miałam 3 mln zł obrotu. Marzę, żeby objąć całość i nie toczyć już bezsensownych utarczek z burmistrzem Złotego Stoku. Zawetował przedłużenie dzierżawy, twierdząc, że działam na szkodę spółki, wniósł do sądu sprawę, którą wygrałam. Mówi, że miasteczko nic nie ma z tego, że jest tu kopalnia. To prawda, że cały ruch turystyczny płynie tutaj, bo centrum miasteczka to baza ludzi umarłych. Nie wypłacam nic gminie, bo z zysków pokrywam straty, jakie miała kopalnia w chwili przejęcia. Poza tym każda złotówka nadwyżki jest inwestowana.
Udrożniłam stare chodniki, wprowadziłam pomarańczowy tramwaj, który wyjeżdża ze sztolni z jedynym w Polsce podziemnym wodospadem, mamy podświetlony podziemny spływ łodzią, na której ostatnio wrocławianin oświadczył się narzeczonej.
Zerwałam z muzealnym sposobem oprowadzania: wszystko można u nas dotknąć, sfotografować, sfilmować.
Ogłosiłam kiedyś, że każdy, kto przyniesie starą tabliczkę bhp, wchodzi za darmo. Tak powstało podziemne Muzeum Przestróg, Uwag i Apeli z takimi cackami jak: "Noszenie chustki ochronnej obowiązkiem każdej kobiety przy maszynie" albo: "Co zrobiłeś dzisiaj dla obniżki kosztów własnych?".
Nie byłoby turystycznego sukcesu bez atrakcji dla rodziny z dziećmi, stąd strzelanie z łuku, paintball, wybijanie monet, odlewanie sztabek z mosiądzu, skoki na batucie, wspinanie się po sztucznej ściance alpinistycznej, płukanie złota.
Prawdziwego?
- Nie (śmiech). To drobinki pirytu zwanego złotem głupców, bo do złudzenia przypomina złoto. Ale złota będzie uliczka, taka jak w Pradze - przed kopalnią postawię ciąg domków z warsztatami. Znajdzie tam miejsce przyjaciel, który robi witraże, ale biedę klepie, i pan Henio, samozwańczy rzeźbiarz, co wykrawa piękne misy z drewna lipowego, i wielu innych.
Ludzie tutaj są pełni talentów. Jak pewien bezrobotny, co wykaszał trawę w okolicy. Słyszę kiedyś, że głos ma aktorski, więc mówię: "Panie Emilu, może zostałby pan alchemikiem?". Bo w kopalni przed wiekami był Hans Scharfenberg, co szukał kamienia filozoficznego. Wymyślił sposób na pozyskiwanie arszeniku z tutejszych rud arsenu. Jego synowie rozwinęli biznes do tego stopnia, że Złoty Stok stał się w XVIII wieku największym na świecie producentem arszeniku stosowanego do wyrobu szkła, farb okrętowych, trucizn na gryzonie.
Pan Emil zgodził się zagrać Scharfenberga. Był świetny. Nie żyje już, podobnie jak nieodżałowany pan Gienio - karzeł, który mówił tylko samogłoskami i pięknie się uśmiechał. Został u nas podziemnym Gnomem: ubrany w szary kubrak z kapturem obwieszonym dzwonkami przemykał po korytarzach, pohukując w chodniku śmierci. Pokochał tę robotę, był z nami do końca.
Dobrze pani płaci?
- 1,5 tys. zł na rękę to dobra pensja w okolicy, gdzie bezrobocie sięga 16 proc. Na etacie jest 25 pracowników; w sezonie - od kwietnia do października - pracuje 60 osób.
Stawiam przede wszystkim na młodych: przyuczam dwudziestokilkulatków, którzy zostają przewodnikami, sprzedawcami pamiątek, pracują w barze i restauracji, w muzeum minerałów, asekurują turystów na ścianie wspinaczkowej, prowadzą pod ziemią rywalizujące ze sobą drużyny, które poruszają się według specjalnych map, pomagają im odczytać hasła wypisane na ścianach starej kopalni, odnaleźć złote krążki zatopione w błocie.
Zostawiła pani wieś i męża, mieszka w stuletnim domu na terenie kopalni. Nie nuży ciągłe przebywanie w miejscu, które jest i domem, i pracą?
- Budzę się rano, schodzę na dół do biura i zaczynam wymyślać. Inspirują mnie moje dzieci, 10-letni Jacek wymyślił ścieżkę przyrodniczą i znalazł świetne miejsce na paintball, Marta, najstarsza, wymyśliła zwiedzanie z fabułą, Gosia stworzyła postać Gnoma. Szukam inspiracji podczas podróży, na przykład do zamku Drakuli w Karpatach. Wyjeżdżam z Jackiem, moją miłością i partnerem w pracy.
Dzięki kopalni stanęłam na nogach i nabrałam pewności siebie. Nie ma już we mnie dawnych lęków, choć mam milion kredytu. Sukces rodzi sukces. Kiedy kopalnia zaczęła przyciągać ludzi, inwestor z Wrocławia ulokował obok olbrzymi park linowy na kilku hektarach i teraz nawzajem podsuwamy sobie turystów. Burmistrz, ten sam, który pozywał mnie do sądu, zaproponował mi, żebym zagospodarowała zabytkową wieżę ewangelicką w centrum Złotego Stoku. A ostatnio nawet kat złożył mi propozycję współpracy.
Wprost?
- Nie, mailem. Oferuje ścinanie mieczem i toporem, jarzmo, pejcz, buty hiszpańskie oraz zgniatanie kciuków. Muszę się zastanowić.
Aneta Augustyn