Minister kultury stał wraz z prezydentem miasta na grzbiecie wzniesienia. Żar z nieba, pomimo kończącego się już sierpnia, dawał się urzędnikom we znaki. Nieopodal inżynier kręcił coś przy aparaturze kontrolnej georadaru. U podnóża wzniesienia czekając na to że coś zacznie się dziać zebrali się gawędząc w grupkach robotnicy ze sprzętem i dwóch specjalnie akredytowanych dziennikarzy reprezentujących najbardziej poczytne brukowce. Pod uschniętą rachityczną wierzbą cień próbował znaleźć ubrany w ściśle przylegający do ciała garnitur łysawy osobnik w okularach, który już na pierwszy rzut oka był prawnikiem. Dookoła niego nerwowo kręciło się dwóch młodych ludzi zmieniając co raz kierunek dreptania i paląc jednego papierosa za drugim. Jeszcze dalej, na stercie pustaków ze spokojem odwijał z papieru swe śniadanie sztygar mający kierować robotami ziemnymi. Całość terenu otoczono taśmami ostrzegawczymi za którymi porządku pilnował szpaler wojska.
Minister otarł jedwabną chusteczką pot z czoła i spojrzał niechętnie w stronę inżyniera który od 4 godzin był przyczyną że zamiast w klimatyzowanej limuzynie musi stać tutaj na jakiejś hałdzie żużla. Z pewną rezygnacją w głosie zwrócił się do prezydenta miasta:
- Sadzi pan, że ci dwaj odkrywcy - Tu skinął w stronę kręcących się wokół adwokata młodzieńców - tym razem się nie pomylili?
- A skąd mam panie ministrze wiedzieć? Mam już dość tego całego zamieszania, tym bardziej że, rozumie pan, Duda wczoraj dzwonił i powiedział że jeśli... - Jego wywód przerwało wołanie inżyniera. Obaj szybkim krokiem zbliżyli się do aparatury.
- Panowie, chyba mamy go! - W głosie inżyniera tym razem dominowała pewność - Zobaczcie!
Pokazał im jakiś wykres przypominający elektrokardiogram. Obaj urzędnicy wpatrywali się w kreski i zygzaki udając zrozumienie.
- Te odbicia fal dowodzą, że pod nami jest wolna, długa i wąska przestrzeń. A w niej coś równie długiego i wąskiego, ale o innej, bardziej zwięzłej strukturze.
- Pociąg. Jest pociąg... - Jęknął prezydent – Dawać sztygara!
Kilka minut zajęło zanim sztygar dał się przekonać, że trzeba przerwać śniadanie i udać się na górę. Zemszcząc na czym świat stoi wgramolił się na wierzchołek i z niedowierzaniem podszedł do stanowiska inżyniera. Zerknął na wstęgę wydruku. Po chwili oczy starego speca zrobiły się wielkie.
- Osz, karwia, cug! – Wyszeptał. Po czym ryknął w dół:
- Ruszoć się chopy! Te, pal ta fadroma! Jadymy!
Na dole zapanowało poruszenie. Sztygar rozstawił ludzi. Wskazał operatorowi gdzie ma zacząć urabiać skarpę. Błysnęły flesze a dwaj młodzieńcy zaczęli zataczać jeszcze szybciej kółka i ósemki wokół prawnika.
Fadroma rwała z ogromnej hałdy kęs za kęsem, robotnicy łopatami sprawdzali co się czai w każdej następnej warstwie odkrytej maszyną. Z każdą minutą rosła czarna jama. Prezydent z ministrem stojąc w bezpiecznej odległości kiwali się na boki stając na palcach aby dojrzeć co się w tej wyrwie dzieje. Po dwóch godzinach sztygar wstrzymał prace i kazał wycofać się wszystkim. Urzędnicy i odkrywcy zbliżyli się, ale górnik powstrzymał ich ruchem ręki. Sam wziął w spracowane dłonie szpadel i z ostrożnością zaczął odspajać grunt. Nagle szpadel uderzył w coś twardego. Ściana. Sztygar odsłonił pionowy kawałek wykonany z kamieni. Cofnął się do fadromy skąd przyniósł brechę, w tym czasie robotnicy odsłonili jeszcze kawałek muru.
Uderzenie łomu odbiło fragment zaprawy łączącej kamienie. Kolejne zrobiły miejsce na to aby sztaby użyć jako dźwigni. W ten sposób górnik podważył i obluzował pierwszy kamień. Gdy ten ustąpił oczom nielicznych obserwatorów ukazała się czarna dziura.
Kolejne kamienie ustępowały pod ciosami łomu. Po kilku minutach otwór był na tyle duży ze człowiek mógł przez niego wsadzić głowę i zajrzeć do wnętrza czeluści. Wiało z niego wilgocią podziemi. Podano sztygarowi latarkę. Górnik ostrożnie zagłębiając się w otwór zaczął badać przestrzeń za nim.
- I co? Jest? Co widzisz? – Nasilały się zewsząd pytania. Nad tylną, wystającą z otworu częścią sztygara zgromadziło się tyle osób ściskających się wzajemnie, że nie sposób było oddychać.
- Cofnijta się pierony! - Wrzasnął próbujący się wyczołgać z tunelu górnik. Niestety to nie poskutkowało i tłum dalej napierał pomimo tego, że starzec wierzgał nogami. Dopiero głośne rżenie jego odbytu zaprowadziło porządek i ciekawscy odstąpili o krok. Sztygar wygrzebał się, odwrócił, usiadł sapiąc i rozganiając ręką postawioną przed chwilą zasłonę gazową rzekł spokojnie:
- Jest.
Było to jedno słowo na które wszyscy czekali. Flesze, nerwowe przekazywanie newsów przez dziennikarzy, ciężkie oddechy odkrywców, prawnik ściskający mocniej teczkę, falujący tłum za kordonem wojska.
W tym momencie komórka ministra odezwała się, minister zdenerwowany napięciem sytuacji ledwie poradził sobie z jej odebraniem.
- Halo?... Tak, panie ambasadorze Weiss, słucham... Tak, znaleźliśmy chyba pociąg. Tak, to jest na gruntach miasta. Co? Że mamy oddać?... Ależ... – Tu rozmowa urwała się z braku zasięgu. Po chwili komórka znów zadzwoniła, a minister odebrał ją jeszcze bardziej roztrzęsionymi rękami:
- Halo? A zdrawstwujtie Władimirze Władimirowiczu! Yyy... No można powiedzieć, że chyba jakieś wagony... Co? Oddać?! A niby, czemu? Wy tupolewa nie oddaliście! – znów rozmowa się urwała.
Otwór powiększono w ekspresowym tempie. Pojawił się problem, kto pierwszy wejdzie, bo z jednej strony koleś w garniturze z teczką twierdził, że to odkrywcy których reprezentuje mają do tego prawo, z drugiej strony prezydent miasta zasygnalizował iż wypadałoby aby to minister kultury postawił w tunelu pierwszy krok. Ktoś inny zwrócił uwagę że jest jeszcze prezydent miasta, a więc gospodarz. Sztygar jednak wpadł na iście salomonowe rozwiązanie:
- Pirwszego pośle się w czeluść jakiegoś fotografa z prasy, albo lepiej obu na raz. Wieta, tam może miny są, zatem... – Tu zawiesił glos i mrugnął porozumiewawczo w kierunku prawnika, prezydenta i ministra. Wszyscy gwałtownie przytaknęli głowami z entuzjazmem, czyniąc jednocześnie zapraszające gesty mające zachęcić reporterów do wejścia do tunelu.
- Jesteśmy pierwszymi ludźmi od 70 lat którzy postawią swą stopę... – Zaczął do kamery jeden z żurnalistów.
- Dobra, właźcie szybciej, nie gadajcie... – Ponaglił prezydent miasta lekko wpychając zaaferowanego reportera.
- Tylko wszystko macie bardzo dokładnie obfotografować, ze szczegółami i z każdej strony! Jak się nie wywiążecie, to waszym redakcjom embargo na najnowsze taśmy od Sowy wprowadzę! – Huknął za nimi do otworu minister.
*
Minister siedział w swoim gabinecie patrząc bezmyślnie w ścianę.
- Co zrobić? Oddać Żydom, to Polacy zjedzą mnie, a Rosjanie zabiją. Oddać Ruskim? To samo, ale na odwrót. Nie dać? Ile pod bombardowaniem nuklearnym i bez kredytów Polska wytrzyma? Dwa miesiące? Ja pierdole, zachciało mi się bawić na starość w kolej...
W tym momencie wielkie drzwi od gabinetu skrzypnęły i stanął w nich niewysoki, krótko ostrzyżony mężczyzna w okularach bez ramek. Miał na oko czterdzieści kilka lat. Ministrowi jego twarz wydała się znajoma, w każdym razie chyba poznali się gdzieś w jakimś skansenie kolejki wąskotorowej na Śląsku. Gość podszedł do ministerialnego biurka, przedstawił się i położył plik dokumentów opatrzonych różnymi wielkimi pieczęciami.
- Hmm... Czyli twierdzisz pan, panie Jarosławie, że ten teren gdzie stał złoty pociąg, czyli również sam skład, jest pański?
- Nie tylko ja, ale dokumenty notarialne które przed panem ministrem leżą.
- No, to powiedzmy że widzę. A zapytam się z ciekawości: wiedział pan, co kryje ta ziemia?
- Jak byłem mały to słyszałem, że gdzieś tam w okolicy miał być ukryty w czterdziestym piątym pod ziemią jakiś stary skład kolejowy, a że lubię kupować stary tabor, to dziesięć lat temu pomyślałem, że jeżeli istnieje takie prawdopodobieństwo, to może warto kupić tę działkę.
- A to wiedział pan co znajduje się w ziemi którą pan kupuje?
- Nie. Zakładałem jedynie, iż istnieje taka szansa.
- I co? Tak w ciemno kupił pan ten grunt licząc że akurat trafi się panu ten pociąg!?
- Ja, panie ministrze, jak mam chęć się napić piwa, to kupuję browar. No, stać mnie...
- To kiedy pan się dowiedział że tam jest tunel z pociągiem?
- A z pięć lat temu? Wysłałem tam na to wzgórze pracownika ze szpadlem i namiotem, przekopał całość w trzy tygodnie i znalazł.
- I co? Nie wyciągnął pan tego składu jak się pan o nim dowiedział?
- Nie miałem czasu. Musiałem wagony z Helu przewieźć i jeszcze kostkę w peronach w koło lokomotywowni ułożyć, a na dodatek to uruchomienie Chorzowa... A pociąg, no panie ministrze, przecież nie ucieknie, niech sobie stoi, jak stał 70 lat, tym bardziej, że nie miałem miejsca aby go w skansenie wyeksponować bo wagony salonki jako hotel ustawiłem na trójkącie. Jedyne, co zrobiłem, to kazałem temu chłopakowi opisać tabor na wszelki wypadek.
- Dobrze, rozpatrzymy sprawę. - Minister mówiąc to popatrzył z jakąś taką beznadzieją w oczach na swego gościa, po czym panowie pożegnali się uściskiem dłoni.
- Wszystko zakrawa na jakaś farsę: nagle zjawia się ktoś, kto z jednej strony ma niby papiery własności, z drugiej opowiada niestworzone historie jakoby jakiś jego pracownik śpiący w namiocie przekopał hałdę, znalazł i opisał wagony? Znaczy, co? Sporządził opis każdego, czy może szprajem opisał? Hehe! Nie! - Pomyślał minister - To musi być jakaś prowokacja! Może ze strony tych tabloidów których reporterów wysłaliśmy na próbę czy min nie ma? No fakt, jednemu rękę urwało, ale po co otwierał drzwi do wagonu? A właśnie, zobaczę co w Internecie piszą...
Minister uruchomił służbowego laptopa. Czekając na połączenie z Netem mimowolnie zaczął oglądać zdjęcia wagonów wykonane przez reporterów, którzy rzekomo jako pierwsi ludzie od 70 lat ujrzeli złoty pociąg. W pewnym momencie coś zwróciło uwagę ministra. Powiększył obraz, chwilę po tym patrząc z niedowierzaniem zrobił to z kolejnym zdjęciem i jeszcze z kolejnym. Pośród różnych zamazanych upływem czasu napisów kolejowych widniejących na dole burt wagonów uwagę zwracały wykonane wyraźnie nie tak dawno szprajem przez prymitywny szablon litery układające się we wzór „WŁ. EUROLOK”.