Dziś będzie ostatnia część gawędy łopryskliwej, ale najpierw listy od Czytelników:
Czy wytępienie roślinności było raczej wieloletnią akcją czy jednorazowym rewolucyjnym zrywem?Zwalczenie zdrewniałej roślinności na GrKD było jednorazowym rewolucyjnym, skoncentrwanym zrywem poprzedzonym wieloma próbami, które miały miejsce na przestrzeni ponad 10-iu lat i na ich podstawie (czytaj: na podstawie analizy popełnionych błędów) podjęto się znalezienia najoptymalniejszej drogi głównie poprzez eliminowanie słowa „JAKOŚ” na rzecz „JAKOŚĆ”.
Była to ponadto praca u podstaw, jeśli chodzi o ukształtowanie przyzwyczajeń załogi, aby wszelkie zadania wykonywała od początku do końca bez stosowania półśrodków i odkładania nawet drobnych czynności „na jutro”.
Oczywiście teraz problemem będzie utrzymanie standardu, czyli systematyczne koszenie tych 17ha.
Opisane metody wycinania krzaków wymagają odpowiednich ludzi zaś wolontariackie „zrobię, albo nie zrobię, nikt mi nie może kazać, bo pójdę do domu” nie pozwalają na taką organizację pracy.Cóż, o tym można było by pisać równie dużo, co o samym odkrzaczaniu, ale w skrócie powiem, że moim zdaniem w każdej działalności zespołowej potrzebny jest dowódca. Ale rzeczywiście dobry dowódca, czyli taki, którego komenda do ataku brzmi „żołnierze za mną!”, a nie „żołnierze naprzód!”.
Jakie wyniki dało zastosowanie terbutylazyny i czy warto ją zaaplikować na tory?Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie przed końcem roku, gdyż eksperyment dopiero się rozpoczął. Wprawdzie dwuliścienne mocno zwiędły po oprysku, ale może to być działanie bromoksynilu zawartego w Zeagranie. Takie podsuszenie chwastów z powodzeniem można uzyskać o wiele tańszym MCPA który działa jednorazowo, zaś doświadczenie ma na celu sprawdzenie długotrwałości działania triazyny i jej opłacalności stosowania, więc bez długotrwałej obserwacji się nie obejdzie.
Dobra, czas na zasadniczy temat, ale najpierw krótkie podsumowanie dwóch poprzednich artykułów.
Herbicydy, pod względem pobierania przez roślinę, dzielą się na:
- nalistne, które jeśli nie trafią na zieloną część rośliny tylko np. na ziemię to nie zadziałają, bo tylko przez liście są wchłaniane. Ich zaletą jest dostępność i niska cena. Wadą - że działają
tylko na roślinę na którą spadną, zatem nie dość że trzeba czekać aż flora nam na torze wyrośnie, to jeszcze padną tylko te zielska które rosły w chwili oprysku o ile zostaną odpowiednio sosem zwilżone.
Do nich należą najczęściej stosowane na kolejach: glifosat, MCPA, 2,4-D i podobne.
- doglebowe, które roślina zaciąga przez korzenie, ale jak padną na liście to też zostaną pobrane. Niestety są drogie. Charakteryzują się one znienawidzonym przez ekologów, ale kolejowo-cennym długotrwałym działaniem i zapobiegają wyrastaniu chwastów.
Do nich należą np. triazyny czy pochodne sulfonylomocznika.
Jak wynika z powyższego pierwsza grupa wymaga od aparatury rozpylającej, aby jak najwięcej towaru zwilżyło liście, a najmniej dotarło do ziemi, zaś druga wręcz odwrotnie.
Sosy nalistne muszą być dawkowane tak, aby jak najdokładniej pokrywać wszystkie chwasty – i małe na dole, i duże na górze, czyli najlepiej powinny być podane drobną kropelką w solidnej ilości, ale jednocześnie w nie za dużej, by mix nie ściekał na glebę, bo odczynniki (patrz wyżej) zostaną stracone.
Z doglebówkami problemu nie ma – tam, aby jak najwięcej zatruć ziemię, lejemy szczodrze grubą kroplą, tyle ile gleba przyjmie, bo co na chwast kapnie to go spali od zewnątrz, a co skapnie zeń na ziemię to go strawi od wewnątrz.
Tak na marginesie, z czasów gdy stosowano herbicydy doglebowe: chloran wapnia czy symazynę, pozostała zwyczajowa nazwa wagonów odchwaszczających – „polewaczki”, gdyż wtedy roztworem chwastobójczym po prostu zraszano tory za pomocą końcówek z konewkowymi sitkami. Inna sprawa że też nie żałowano towaru – zalecana dawka np. symazyny wynosiła 20kg/ha!
Niezależnie od rodzaju aplikacji, wszystkie jednak herbicydy muszą zostać zmieszane z pewnym niezastąpionym składnikiem.
83. Gawęda infrastrukturalna. Trzeci, niezastąpiony środek: Oksydan 100 SL.Oksydan dostępny w handlu to niemal czysty (stąd liczba procentów 100) monotlenek diwodoru
(dihydrogen monoxide) czasem nazywany skrótowo tlenkiem wodoru.
Poniżej: pobieranie do zbiornika opryskiwacza monotlenku diwodoru z hydrantowej sieci gminnej.
He, he, co takie oczy robicie!? Tak, ten
dihydrogen monoxide zwany też oksydanem to nic innego jak „naukowa” nazwa zwykłej wody! Warto zapamiętać, że jest ona jedynie nośnikiem gdyż sama nie bierze udziału w reakcjach w roślinie zaś, podobnie jak rozpuszczalnik w farbie, po rozpryśnięciu bardzo szybko odparowuje pozostawiając właściwą chemię na powierzchni na którą upadła – ale tu wciąż zwracam uwagę, że ta powierzchnia musi być właściwą.
Onme trinum perfectum.Aby idealnie wykonać zabieg odchwaszczania należy połączyć właściwie dobrane TRZY rzeczy: właściwy herbicyd, właściwą dyszę i właściwą ilość wody.
Ale jak dobrać ilość wody? Jest to dość proste działanie, a jednocześnie bez tego nie będziemy w stanie najlepiej wykorzystać siły chemii.
Otóż właściwa dawka cieczy roboczej w przypadku herbicydów nalistnych i standardowego zachwaszczenia torów (po kolana) powinna wynosić ok. 200l/ha z tolerancją +/- 10%.
Dlaczego 200? Bo tak producent zaleca i z praktyki wynika. Jak już kilkukrotnie sygnalizowałem, gdy rozpylonego towaru będzie za mało, choć roztwór jest wtedy bardziej „stężony”, to nie zwilży on dokładnie roślin.
Jak dawka będzie większa, to roztwór skapnie w dużej części na ziemię.
Ostrzegam - teraz będzie
nudna, matematyczno-hydrauliczna część!
To, co poniżej będzie opisywane z pozoru wygląda groźnie, ale zaręczam – dla kogoś kto posiada podstawowe umiejętności wykonywania jeszcze podstawowszych działań matematycznych nie sprawi problemu, oprócz tego wystarczy kalibrację opryskatora zrobić raz, i jeśli nie zmieni się ilości dysz w belce, pompy, bądź prędkości pryskania, to te obliczenia będą właściwe dla każdego kolejnego zabiegu.
Pierwszą sprawą jest ustalenie
prędkości oprysku. Tu uwaga - wskazane jest aby było to nie więcej niż 10km/h. Taką prędkość uzyskuje Wmc/d na nieco podwyższonych obrotach biegu jałowego na pierwszym biegu przy skrzyni trójce, bądź na drugim w czwórce. Obroty podwyższamy śrubą na gaźniku/pompie wtryskowej przed zabiegiem i po pryskaniu wracamy do ustawień standardowych. Muszą być one tak na stałe zablokowane, gdyż dążymy do stanu, aby opryskator poruszał się równomiernie czego nie będziemy mogli osiągnąć operując
gejem gazu.
Tutaj kolejna rada – nie spieszmy się – można podkręcić prędkość do 15km/h, ale zaręczam: poświęcanie większej ilości czasu zrównoważą rezultaty, czyli lepsze zamieranie zielska. Z resztą czas samego oprysku w porównaniu do godzin przygotowywania sprzętu i jego rozbiórki po zabiegu jest mało istotny. Poza tym im większa prędkość, tym trudniej o równomierne nanoszenie.
Po ustawieniu silnika pojazdu tak, by równo i stabilnie jechał, należy zmierzyć prędkość ruchu za pomocą GPS bądź przez pomiar czasu przejazdu odcinka długości 1km.
Liczymy
czas oprysku: załóżmy, że wyszło nam iż pojazd porusza się z V=10km/h a mamy 15km trasy (z uwzględnieniem torów bocznych), zatem czas opryskiwania wyniesie 15km / 10km/h = 1,5h. Mowa tu oczywiście o czasie działania rozpylaczy, a nie o całkowitym czasie operacji.
Teraz
powierzchnia oprysku: załóżmy szerokości opryskiwania 3,5m. Nie jest to szerokość belki, ale powierzchni pokrywanej roztworem. Zatem mnożymy dziesiątki kilometrów długości trasy razy szerokość oprysku w metrach i mamy 1,5 X 3,5 = 5,25ha.
Potrzebna
ilość roztworu: mając powyższe dane do opryskania potrzeba teoretycznie 5,25ha X 200l/ha = 1050l cieczy roboczej.
No i niby mamy problem – w „mauzerze”, z którego robi się zazwyczaj oprysk mieści się 1000l, ale przecież jeszcze nie skończyliśmy kalibracji, więc może sam się rozwiąże.
Jeszcze szybkie obliczenie
zużycia godzinnego roztworu: 1050l/godz. / 1,5godz. = 700l/godz.
Teraz sprawdzamy nasz układ pompa-belka - do zbadania jego
wydajnści niezbędny jest wodomierz.
Co to za spojrzenie? Że niby nie ma na to pieniędzy? Regenerowany licznik ¾” nabyć za całe 30 zł, do tego jakieś złączki - razem 50 zł.
Wodomiar montujemy na zasilaniu belki, a gdy nie ma takiej możliwości – na końcu węża do nalewania wody.
Na belce, do przepłukanych korpusów przykręcamy oczyszczone i sprawdzone dysze, po czym puszczamy na próbę pompę opryskiwacza obserwując wszystkie dysze czy równo leją bez deformacji strumieni świadczących o zanieczyszczeniu.
Teraz potrzebny nam będzie minutnik. Nastawiamy go na 5 minut, notujemy stan wodomierza i uruchamiamy całość. Po upływie czasu zamykamy dopływ wody i odczytujemy jej zużycie. Jeśli nie mamy możliwości założyć licznika na zasileniu belki, to napełniamy zbiornik wodą, robimy test 5 minut i dolewamy przez liczydło wody dokładnie do poprzedniego poziomu.
Załóżmy, że wyszło nam, iż na testowanych dyszach w przeciągu 5 minut belka leje 42l, zatem liczymy:
42l X 12 (bo tyle okresów pięciominutowych w godzinie) = 504l/godz., czyli mało, gdyż potrzeba 700.
Gdyby była szansa na zwiększenie ciśnienia, to nie było by problemu, lecz zazwyczaj opryskiwacze kolejowe nie mają takiej możliwości. Pozostaje wymiana dysz na większe.
Gdy można zmierzyć ciśnienie cieczy przy dyszach, znacznie ułatwi to dobór rozpylaczy – można skorzystać z
tabeli, jednak najczęściej nie znamy dokładnej wartości i musimy postąpić inaczej.
Powiedzmy, że mieliśmy pierwotnie założone dysze niebieskie nr 03, a pamiętajmy, że:
- dysze tego samego koloru, bez względu na konstrukcję czy przeznaczenie, o ile nie są uszkodzone, mają ten sam wydatek;
- numer dyszy jest wprost proporcjonalny do wydatku.
No to policzmy, co się stanie gdy założymy dysze 04:
(Ilość wody ze sprawdzanej dyszy / numer sprawdzanej dyszy) X numer dyszy którą chcemy założyć = Ilość wody na nowych dyszach.
(504 / 3) X 4 = 672l/godz.
Ten wynik mieści się w granicach 10% tolerancji do założonych 700l/godz. i nie ma co dalej kombinować.
Teraz sprawdzamy czy nam starczy cieczy: 672l/godz. X 1,5godz. = 1008l
Czyli prawie starczy, ale nie ma się co przejmować ewentualnym niedoborem tych 8 litrów zaraz opowiem jak się zabezpieczyć.
Po zabudowaniu nowych dysz znów przeprowadzamy pomiar wodomierzem najlepiej dwukrotnie celem weryfikacji dokładności.
W zależności od ustawienia drezyny, wszak pryskać można jedynie jadąc kabiną naprzód, zabieg będziemy wykonywać „od” bądź „do” punktu początkowego kolei, i chodzi nam o to, aby jeśli ma zbraknąć sosiwa, to niech stanie się koło stacji stanowiącej zaplecze, a nie na samym końcu szlaku.
Jeśli zatem odchwaszczanie wykonujemy od najdalszego punktu linii, to nie ma kłopotu – jedziemy ku lokomotywowni i jak ma zbraknąć, to opryskiwacz zdechnie niedaleko przed nią.
Natomiast jak odchwaszczamy od bazy do końca, to przynajmniej za pierwszym razem należy pojechać luzem ze dwa kilometry do jakiegoś punktu charakterystycznego np. przejazdu i stamtąd zacząć zabieg. Wtedy ten początkowy odcinek dopryska się na fajrant ewentualnie dorabiając sosu gdyby był go mało.
Pamiętajmy: robienie cieczy roboczej w nadmiarze to marnotrawienie pieniędzy. W szczególności, gdy się leje 2 razy więcej wody by było „na zapas” – wtedy wychodzą siuśki, a nie trucizna na chwasty.
Jeszcze jeden akapit o
ustawieniu dysz w belce i już koniec będzie.
Aby uzyskać równe pokrycie dysze rozpylające płasko o kącie strumienia 110* należy konstruując chwast-niszczyciela rozstawiać na belce dokładnie co 50cm, zaś wysokość rozpylaczy od ziemi powinna wynosić ok. 50cm, akurat tyle uzyskuje się doczepiając belkę pod podłużnicami typowej, koronowskiej WWM5. Ponadto dysze warto lekko skręcić w jedną stronę o niewielki kąt, aby szczeliny nie leżały w jednej linii, co zapobiegnie zderzaniu się nachodzących strumieni i wytrącaniu dużych kropel.
To było by na tyle w temacie jak moim zdaniem możliwie najlepiej wykonywać opryski. Teraz czas wrócić do rzeczywistości – wszak w niej
zachwaszczony szlak
każdy spryska tak:
lepiej lub gorzej
tak, jak może
i tym, czym może.
Dziękuję za czas poświęcony na lekturę – choć wątpię czy ktokolwiek, poza autorem, doczytał do tego momentu.