Ciuchcia się dwoi
Towarzystwo Miłośników Górnośląskiej Kolei Wąskotorowej, wygnane z
rudzkiego skansenu przez władze Kuźni Raciborskiej w atmosferze skandalu i oskarżone o zagarnięcie komunalnego mienia, walczy o przetrwanie. Nową przystań znalazło na starej stacji w Stanicy (gmina Pilchowice), gdzie wkrótce uruchomi przejazdy ciuchcią.
Na terenie sąsiednich gmin będą więc jeździły dwie konkurencyjne kolejki. Ta rudzka odżyje dzięki temu, że Kuźnia Raciborska zainwestowała sporo pieniędzy w remont taboru i szyn. Przewozy pasażerskie ruszą tam lada dzień. Pytanie, która ciuchcia zyska większe względy turystów. W Stanicy jest więcej taboru, Rudy mają zaplecze w postaci dworca i klimat związany z pocysterskim dziedzictwem. Ale Stanica to zatem nie Rudy, ale musimy starać się działać, żeby móc przetrwać - stwierdza wiceprezes Edward Lizak. Dodaje, że towarzystwo jest prawie gotowe do uruchomienia polowego, ale jednak skansenu. Trzeba tylko ustawić tablice informacyjne, żeby ludzie wiedzieli, że kolejka jeździ i jak tu trafić, po czy można dokonać otwarcia nowej placówki. Ma to nastąpić najdalej na początku lipca. Jeszcze jesienią miłośnicy liczyli na dogadanie się z Kuźnią. Jedynie prezes Janusz G. dopuszczał możliwość wypowiedzenia umowy dzierżawy i to przed upływem terminu słynnego ultimatum, który, przypomnijmy, mijał 30 listopada. Na wszelki wypadek polecił więc przetoczenie ok. 60 jednostek taboru na bocznicę w Stanicy, które towarzystwo dzierżawi od gminy Pilchowice.
- Inaczej nie mielibyśmy nic - komentuje Sebastian Sarre, rzecznik towarzystwa.
Teraz lokomotywy i wagony to cały majątek. Na okrągło pilnuje go dwóch opłacanych strażników. Zaplecze stanowią dwie przyczepy kempingowe, w których będa mieściły się punkty sprzedaży biletów i pamiątek.
- Ustawiliśmy też dwie przenośne toalety, przygotowaliśmy dwa miejsca do grillowania, obok jest parking na około sto samochodów - wylicza wiceprezes Lizak.
Na tym kończy się pole do popisu, bo miłośnicy nie mogą korzystać z budynku stacji. Od czasu zamknięcia szlaku znajdują się w nim mieszkania kolejowe. Działacze dogadali się jednak z Zakładem Gospodarowania Nieruchomościami PKP, które zarządza obiektem, i uzyskali zgodę na zamontowanie niezależnego licznika energii elektrycznej. Dzięki temu w przyczepach jest światło, można też oświetlić tory, na których stoją wagony i lokomotywy. Nie wszystkie są dopuszczone do ruchu, bo wymagają remontów. Kłopot w tym, że na miejscu nie ma warsztatu, bo trudno byłoby urządzić go pod gołym niebem, poza tym większość sprzętu została w Rudach.
- Tymczasem nie wszystko można naprawić za pomocą śrubokrętu i młotka - wyjaśnia Edward Lizak. Na środkowym torze stanie
więc ekspozycja taboru, który na razie nadaje się tylko do ogląddania,
pozostałe jednostki będą woziły turystów do granic z Kuźnią i z
powrotem. Dalej miłośnicy z oczywistych względów wolą się nie
zapuszczać. Mogą jednak zaoferować ok. 8-kilometrową wycieczkę. Ludzi
będzie woziło dwóch uprawnionych maszynistów wedle zasad ruchu
wewnątrzzakładowego, który nie podlega ustawie o transporcie kolejowym. Towarzystwo ma już stosowny regulamin. Bez niego musiałoby mieć koncesję Urzędu Transportu Kolejowego.
- Jesienią złożyliśmy wniosek o jej wydanie i to na teren całego kraju. Bodaj w lutym prezes monitował w tej sprawie, ale nie otrzymał odpowiedzi - wyjaśnia Sebastian Sarre.
Z jego wiedzy wynika, że na koncesje przyjdzie jeszcze poczekać, bo choć ustawa o transporcie kolejowym zmieniła się jakiś czas temu, to nadal nie ma przepisów wykonawczych. Wypada dodać, ze skansen w Stanicy będzie jedynym w kraju. Chodzi o to, że mienie, które przetoczyli tu miłośnicy, było zabezpieczone jako dowód rzeczowy w toczącym się śledztwie.
- Czy to nie dziwne, skoro zarzuty dotyczyły rzekomego zagarnięcia dwóch wagonów i jednej lokomotywy oraz zdemontowania niespełna 1,2 km torów? - pyta Sebastian Sarre.
Ani prezes (to jemu postawiono zarzuty), ani żaden z miłośników nie zgadzają się z oskarżeniami. Uwazają też, że policja, która prowadziła śledztwo pod pieczą raciborskiej prokuratury, dopuściła się pogwałcenia wszelkich procedur przy zabezpieczaniu mienia. Dlatego rzecznik wystąpił do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach z wnioskiem o objęcie nadzorem tego postępowania, ale nie otrzymał odpowiedzi.
- Sprawą zasadności usunięcia nas z rudzkiego skansenu i zerwania umowy dzierżawy rozstrzygnie Temida i mamy nadzieję, że po naszej myśli - stwierdza.
Na razie nie wiadomo, kiedy to nastąpi. Tymczasem jeśli wyrok nie zapadnie do jesieni, przyszłość towarzystwa stanie pod znakiem zapytania. Już zresztą stoi, ponieważ raciborskie starostwo wystąpiło o
wykreślenie go z Krajowego Rejestru Stowarzyszeń. Jeśli sąd przychyli
się do tego wniosku, zaskutkuje to rozwiązaniem organizacji. Jej
członkowie mają o to żal do włodarzy powiatu, bo ci, jak twierdzą, nigdy
nie interesowali się ich działalnością.
- Zainteresowali się dopiero wtedy, jak gmina Kuźnia narobiła szumu, i postanowili nas zlikwidować, choć otrzymywali niezbędne dokumenty. To typowa nagonka - utrzymuje Sebastian Sarre.
Na razie miłośnicy nie dopuszczają najgorszego scenariusza. Przetrwali jedną zimę pod gołym niebem, więc mogą przetrwać i drugą. Wiedzą jednak, że gdy nastaną mrozy, nie ma co liczyć na szturm turystów, bo nie będzie się gdzie schronić. Poza tym towarzystwo zarabiało świadczeniem usług dla zakładów, które korzystają z urządzeń jeżdżących po torach. Teraz nie ma mowy o dochodach (wpływy ze sprzedaży biletów to kropla w morzu potrzeb), bo warsztat mieścił się w Rudach.
- Zostało tam zresztą mnóstwo maszyn parowych i innych eksponatów, które sa naszą własnością, ale gmina nie chce ich wydać - żalą się miłośnicy.
Gdy przypominają sobie, jak władze Kuźni ogłosiły, że 28 stycznia
zerwały z nimi kontakty, ogarnia ich złość. Tuż przed "zerwaniem
stosunków" po część rzeczy pojechał jeden z członków. Już jednak nie wyjechał, ale wyszedł, gdyż ekipa pilnująca skansenu z polecenia gminy zawróciła ładunek z prywatnym autem tego człowieka.
- Tymczasem on prowadzi transportową firmę, więc został bez narzędzia pracy - irytuje się Sebastian Sarre.
W opinii działaczy to wszystko dowodzi, że władzom Kuźni zależało na wygnaniu towarzystwa i przejęciu jego majatku.
- Zastanawiające, że nagle znalazły pieniądze na remonty, choć nam przez 10 lat nie dały ani grosza - zwraca uwagę Eugeniusz Przybyła, jeden z miłośników.
Towarzystwo zapowiada, ze sprawa niewydania zabytków, zatrzymania bagażówki oraz wynikłych z tego tytułu strat również znajdzie finał przed obliczem Temidy.
Nowiny Rybnickie, 8.VI.2005, Elżbieta Piersiakowa
http://www.nowiny.rybnik.pl/index.php?show=artykul&id=5513&last=