Kucyk
|
 |
« : 25 Lutego 2017, 11:54:06 » |
+8
|
Jak wiadomo bezpieczeństwo jest podstawą bezpieczeństwa w pracy. Oczywiście, świat cywilizowany ma swoje standardy bezpieczeństwa, a Polacy – swoje: jak trzeba sprawdzić poziom paliwa w zbiorniku, to se przyświecą zapałką, jak do wycięcia jest wielkie drzewo, to drabinę stawia się obowiązkowo krzywo, jak praca w rozdzielni, to wyłącznie pod napięciem... itd.
Opowiem Wam dziś jak ja przestrzegałem BHP w zeszłym tygodniu.
Jako że trzeba (a właściwie: wypadało by) trochę przejrzeć lokomotywy przed zwiększonym ruchem, wybrałem się do tzw. kanału celem przeprowadzenia naprawy układu hamulca. Tuż przed tym faktem zadzwonił do mnie Kolega Bartek który, odbywając akurat w Interpsity praktyki warsztatowe przed uzyskaniem świadectwa maszynisty, żalił mi się, że zmuszany jest do noszenia podczas pracy kamizelki i ka-ka-kasku.
Wchodząc pod lokomotywę (bez kamizelki) przez chwilę zastanawiałem się czy nie pójść po ka-ka-kask, bo jednak dyńka bywa w takich przypadkach zagrożona. No, ale że ka-ka-kask był daleko, znaczy w odległości jakichś 20 m, postanowiłem się zabezpieczyć mentalnie.
Jak mantrę wymawiałem w swej, mającej być chronioną, bańce słowa: - Uważać na głowę... Uważać na głowę... Uważać na głowę... Uwa... Chlup! Prawa noga zagłębia się do połowy łydki w studzienkę wypełnioną tym, co tam skapnęło z loka. - U, żesz k$%&aaaaa! – niesie się po hali. Wyciągnąłem ociekającą glikolem girę i poczłapałem do kańciapy stemplując drogę zielonkawymi śladami.
Pół godziny później, przebrany i w gumiakach – buta musiałem wewnątrz długo płukać z płynu chłodniczego w umywalce – znów wchodzę pod lokomotywę (oczywiście bez kamizelki). Tym razem uwaga skupia się na dwóch biegunach mego ciała: - Góra – dół – nogi – łeb – góra – dół – ...
Jakoś się udało nie wpaść i nie przywalić, zatem rozpoczynam spawanie pękniętej poprzeczki. Ręce odziane w bezpieczne grube rękawice. W prawej atestowany uchwyt elektrody, w lewej tarcza spawalnicza zgodna z normą. Na głowie miałem czapkę z daszkiem typy bejzbolówka (ze znakiem CE) założoną jak należy: przód na przód. Daszek zatem powoduje że maska musi być trochę oddalona od twarzy. Niby mógłbym obrócić na czerepie czapkę, ale... no, czasu nie było.
Więc sobie tak spawam, spawam, spawam, a pozycja jest podolna, czyli spawam nad głową. Wykonuję ostatnie pociągnięcie elektrodą, i nagle jakaś złośliwa kuleczka roztopionego metalu odpryskuje i wpada mi wprost do niezasłoniętego osłoną ucha. Ale nie do małżowiny, tylko do tego kanału co w głąb idzie. Słyszę tylko jak skwierczą przepalane włosy, na które żar natrafia w swej wędrówce ku błonie bębenkowej. Jakimś cudem wytrząsam kulkę z ucha... Koniec spawania na dziś.
Teraz czas na sprawdzenie poprawności spawania, które trzeba wykonać w dobrym oświetleniu. Przenoszę zatem lampę kanałową zasiloną zgodnie z BHP napięciem 24V aby dokładnie rozjaśnić spaw. W pewnym momencie na żarówkę kapie kropla wody z silnika. Buch! Pęka żarówa a rozpryskujące się odłamki szkła dają mi po ryju...
Po tym wydarzeniu dochodzi jeszcze jeden aspekt chroniony: nogi, głowa, i oczy. Zdejmuję zatem grube rękawice spawalnicze, zakładam lekkie drelichowe, a na twarz gogle ochronne PN-EN 166:2005 aby paprochów do ślepi nie naleciało jak będę skręcał przekładnię. Oczywiście jestem bez kamizelki.
Jako że czuję się trochę bezpieczniej to wesoło kręcę kluczem 46-50 uważając, aby się nie uderzyć w łeb i nie wpaść do zabezpieczonej deklem studzienki. Tak fajnie się kręci rzymską śrubą gdy jest dobrze gwint oczyszczony i posmarowany, że czynię to zakładając klucz nie do końca tylko do połowy – by było szybciej. Więc dalej się rozglądam czy nie ma w pobliżu głowy żadnego przedmiotu o który się uderzę aż tu... ważący ze 2 kg klucz się omsknął i przygniótł mi palca-wspomagalca-palca-fakalca, czyli palec zwany serdecznym.
Jak zajrzycie do atlasu płazów to zobaczcie jakie palce ma żabka rzekotka. Ja się właśnie taką żabką częściowo stałem. Z tym że koniec palca nabrał koloru jaki mają na nosach rasowi spożywacze trunków.
Na szczęście była już za piętnaście czwarta, zatem dzień pracy dobiegał do końca, bo strach pomyśleć, co by się stało jakby jeszcze z godzina walki w kanale była.
P.S. Trzy dni później włażąc do paleniska parowozu utknąłem zaklinowany dupskiem w drzwiczkach. Tym razem również nie było na mej głowie ka-ka-kasku. Ale już miałem na sobie kamizelkę.
|