Panorama miasta jaka rozciągała się z dachu wieżowca była typową dla wielkiej, nowoczesnej aglomeracji. Strzeliste wysokościowce wykonane z tytanu i kwarcu jeżyły się po horyzont. Miedzy nimi rzadko, lecz symetrycznie wyrastały iglice e-meczetów. Pomiędzy budowlami kręcił się rój kapsuł magnetycznych którymi poruszali się mieszkańcy. Nocne niebo nad miastem co chwila przecinały błyski kosmicznych statków odlatujących, bądź zmierzających do Międzygalaktycznego Portu Transpozycji.
- Dziadku. – Zagadnął do siedzącego obok staruszka mały chłopiec. – Zobacz, przywrócili połączenie kwantowe z galaktyką Andromedy! Nad nami leci właśnie ten prom o 20:14!
- No, a ja myślałem że już tę linię na stałe zlikwidowali i rozebrali korytarz energetyczny po tym jak okazało się że niby jest nierentowna, a tu jednak wznowili ruch! – Rzekł z dużym zdziwieniem dziadek wpatrując się w niebo przez specjalne gogle pozwalające śledzić statki lecące z prędkością milion razy większą od prędkości światła.
- Dzidku, coś dziś ten wracający z Obłoku Magellana opóźniony bardzo jest. Znów pewnie zawiniły czarne dziury.
- Chyba nie, słyszałem że zgodnie z tym co obiecał na wyborach Szach Wszechświata Abu Musab bin Kacz mieli Mleczną Drogę przebudować aby prędkość mega-świetlna była na całej długości a nie tylko fragmentami. O, zobacz jednak Obłok nadlatuje!
- Ach, dziadku, czy to nie wspaniałe że żyjemy w czasach gdzie do sąsiedniej galaktyki lata się na zakupy?
- Tak, tak… - Przytaknął bez przekonania dziadek masując kark zastały od ciągłego odchylania głowy w tył i puszczając przy okazji kłąb dymu z plazmowej fajeczki. – Ale kiedyś też było fajnie… - Dodał chyba sam do siebie.
- Dziadku, a jak się za twojej młodości podróżowało? Mówiłeś kiedyś że nie było transponderów neutronowych, ani magnetronów…
- Heh, nie było nawet rezonatorów fal kwarkowych! Znaczy jeszcze ich nie wynaleziono. – Mruknął z niejaką dumą nestor.
- Nie, nie, dziadku, już w to nie uwierzę że nie było rezonatorów! To chyba musiało by się dziać milion lat temu!
- To się działo wcale niedawno. Niecałe sto lat temu.
- To jak się wtedy podróżowało? Skoro nie mieliśmy wektorowych strumieni kwarków to i…
- Były samochody, samoloty i kolej.
- Samochody to widziałem na dawnych hologramach, to takie coś jak kapsuły magnetyczne, samoloty to wiem że po zmianie napędu są teraz promami kosmicznymi, ale kolej? – Malec był zakłopotany nie potrafiąc wyobrazić sobie tego sprzętu.
- Coś ci pokaże. Zbieramy się.
Wsiedli do stojącej obok komory transmisyjnej, zabzyczał głucho plazmotron i w kilka mikrosekund znaleźli się o kilkaset kilometrów dalej.
W tym momencie nad dachem wieżowca na którym byli przed chwilą przeleciał tradycyjnie opóźniony 19:53 do Alfa Centauri.
--------------- o ----------------
- Dziadku, gdzie my trafiliśmy? – Zapytał malec rozglądając się po zaniedbanym, płaskim terenie na którym z rzadka wystawały ruiny jakichś budynków. Niektóre były nawet pokaźne, przypominały jakieś pałace, inne niższe, sprawiały wrażenie hal fabrycznych, jednak stan wszystkich dowodził że miejsce to jest zapomniane przez ludzi od wielu dziesiątek lat.
- Kiedyś tu była kolej. Kolej wąskotorowa. Nazywała się rośniewicką, bo kiedyś każde miasto, czy nawet wieś miała nazwę, a nie jak dziś tylko identyfikator magnetyczny. Zaczynała się w niedużym mieście Rośniewice i woziła ludzi i towary po okolicy. Były w ziemi podkłady, na nich tory, na nich wagony i lokomotywy, i tak się jeździło. – Staruszek narysował patykiem na piasku pociąg i zaczął objaśniać zawiłości techniczne.
- Ależ to było nieekonomiczne! Mówisz że to okrągłe toczyło się po tym płaskim? To same straty energii. Pewnie dlatego tego już nie ma!
- Nie ma nie dlatego. Nie ma przez demony.
Chłopczyk poskrobał się w głowę, bo o takim systemie napędu typu demony nigdy nie słyszał.
- A co to ten demony jest?
- Nie ten demony, ale te demony. Zanim Wielki Kalifat wprowadził islam we Wszechświecie i zlikwidował wszelkie moce nadprzyrodzone, były demony. To takie ezoteryczne stwory żyjące w umysłach ludzi. I to one, a dokładniej działanie jednego z nich zlikwidowało tę kolej. Chcesz, to ci opowiem.
Usiedli na jakimś kawałku murka, dziadek wyjął swą plazmową fajeczkę, pyknął kilka razy i zaczął.
- Jak byłem młody to założyliśmy z kilkoma kolegami takie stowarzyszenie które miało opiekować się tą kolejką. Wspólnie naprawialiśmy, sprzątaliśmy, remontowaliśmy stację. Byli jednak tacy, którym się to nie podobało…
--------------- o ----------------
Żarówka w pomieszczeniu kanciapy stacyjnej oświetlała stół na którym rozłożona była mapa Rośniewic. Nad stołem pochylał się mężczyzna i kobieta.
- Więc ja proponuję tu zrobić skansenik, tu jakąś wystawę, a tu… - W tym momencie mężczyzna pociągnął z rozmachem krechę ołówkiem przy linijce. – Tu granicę działki wytyczyć dla wydzielenia pozostałej części na której zbudujemy hotel.
- W sumie może być, tylko wiesz jaki wrzask na to miłośnicy podniosą? Ostatnio skarżyli się, że któryś z twoich ludzi poczuł się jak młotkowy i z młotkiem po stacji szalał goniąc ich.
- Już ci mówiłem że to ten wysoki wpadł na stróżówkę z tłuczkiem krzycząc „raz sierpem, raz młotem w cieciowską hołotę”…
- No nie ważne: miłośnicy atakowali, czy byli atakowani, jedno jest pewne – młotek był w to zamieszany. A propos młotka, to gdzie wbijemy kołki geodezyjne pod budowę naszego hotelu?
W tym momencie światło zamrugało i zgasło. Za oknem widać było sylwetkę młodego człowieka który wybiega z budynku stacyjnego.
- To jeden z nich! Cholerni miłośnicy! – Krzyknęła kobieta. – Dzwonię po policję niech zrobią z nimi porządek!
- Kasia, nie bądź ty w gorącej wodzie kąpana, po co całe zamieszanie? Wiem co się dzieje. Włożyli u siebie do gniazdka drut aby zwarcie zrobić. Dopóki będzie on tam to nie możemy włączyć światła, bo znów korki wywali.
- To tak bez światła będziemy… - W głosie pani nagle zmieszało się zakłopotanie i pewna dawka stricte-kobiecych emocji.
- Ten młokos już tu nie wróci. Zaraz wyjmę ten drut i włączę prąd.
- Może trzeba straż pożarną wezwać bo oskarżą nas o włamanie? Chcesz tak po prostu wyważyć drzwi?
- Jakie wyważyć?! Mam klucze do ich kanciapy. – Mężczyzna z dumą pokazał brelok. – Kiedyś mi je dali, ja im nie oddałem. Od razu wiedziałem że się kiedyś przydać mogą.
- Ale ty jesteś genialny! – Uznanie w głosie Katarzyny było mocne i szczere.
- Heh, Felderowie tak mają… - Dodał skromnie. Po czym zabrał się za naprawę instalacji.
--------------- o ----------------
Gruby plik kserokopii gazet z różnymi rewelacjami dotyczącymi Feldera wylądował z klapnięciem na stole w gabinecie burmistrza. Młodzieniec, który z groźną miną je położył rzekł na odchodne:
- Niech pani zastanowi się z kim się zadaje!
Po czym wyszedł.
Kilka minut później pod urząd zajechała furgonetka na ódzkich rejestracjach. Na boku widniał napis „Łowcy Kur” sugerująca że firma zajmuje się chwytaniem okazji w handlu drobiem. Z wnętrza wysiadł ten sam osobnik który kilka dni temu naprawiał stacyjne zwarcie.
- Słuchaj, to już za daleko zachodzi. Ten świrnięty miłośnik rozlepia po całym mieście artykuły o tym że miałeś jakieś nieczyste powiązania z przemysłem funeralnym. Trzeba z tymi miłośnikami jakoś skończyć, bo ludzie zaczną węszyć, a radni się pytać. – Nerwowym głosem mówiła roztrzęsiona Kasia siedząca za biurkiem.
- Wiem o tym, i mam już plan.
- Planów miałeś już kilka. - Fuknęła. - Miałeś najpierw wkraść się w ich łaski i zasterować nimi, ale jakoś ci się nie udało, potem w myśl zasady divide et impera skonfliktować ich samych i wtedy przejąć nad nimi kontrolę, i znów klapa. Co teraz? Wynajmiesz dresów do bicia? Przecież cokolwiek byś zrobił to nagłośnią, albo co gorzej pójdą do Gazety Wybiórczej i będzie taka afera, że lepiej nie myśleć.
- Mam plan i niedługo się przekonasz że jest on genialny. Zbieraj się, jedziemy. – W głosie mężczyzny była taka pewność, że rozmówczyni więcej nic nie powiedziała tylko wstała kierując się do wyjścia.
Furgon „Łowców Kur” z dwoma pasażerami odjechał z piskiem w stronę zachodu.
--------------- o ----------------
- Więc chcecie skorzystać z moich usług? – Pytał patrząc świdrującym wzrokiem dziwnie wyglądający człowiek w wieku nieokreślonym siedzący za starym biurkiem na którego blacie, zapewne dla podkreślenia nastroju, stały słoje z różnymi żabami i wężami w formalinie. – Musicie być zdesperowani, ale to dobrze. Raz, że ja najbardziej lubię rozwiązania radykalne, a dwa, że będzie powód do wystawienia solidnego rachunku.
Siedząca naprzeciw para przytaknęła na znak że zgadzają się na warunki proponowane przez ezoteryka.
- Ale czy to bezpieczne? – Pani Kasia nieśmiało zapytała, pomimo iż nie wierzyła w to co robi. Gdzie jej, wykształconej kobiecie wierzyć w duchy, czarną magię i jakieś uroki. Jednak miejsce w którym się znajdowali – samotna chata pod lasem oświetlona jedynie naftową lampą, na ścianach wiszące jakieś skórki z kłakami przypominające skalpy, stara otwarta księga na podeście, jakaś z wolna bulgocząca kadź na ogniu, śpiąca na drążku w kącie sowa i ten dziwny człowiek o dziwnym spojrzeniu – to wszystko dawało dużą dozę niepewności czy to, czego nauczają na studiach, że życie jest jedynie materialną formą istnienia białka, jest do końca prawdą.
- Bezpieczne nie jest, ale skoro już tu jesteście znaczy taki los wam pisany… Powiedzcie jeszcze raz co chcecie osiągnąć angażując moce.
- Mamy problem z grupą miłośników chcących nam pokrzyżować plany dotyczące kolei wąskotorowej. – Zwięźle przedstawił sprawę Felder. – Musimy się ich pozbyć. Oczywiście nie fizycznie, tylko jakoś spowodować że znikną z naszego terenu.
Gospodarz nakazał gestem ciszę, po czym zamknął oczy i przez dłuższą chwilę siedział nieruchomo z uniesionymi dłońmi. Sondował przestrzeń metafizyczną. Przez jego twarz przebiegały lekkie skurcze. Powieki i usta drgały. Po dwóch minutach wszystko stopniowo ustało. Medium tracił łączność ze światem duchów.
- No takiego trudnego zadania jeszcze nie miałem. – Powiedział ezoteryk. Kolej wąskotorowa to teren prawie nieznany duchom z którymi miałem łączność, zatem nie mam możliwości rzucić uroku sam. Aby cokolwiek zrobić będziemy musieli wezwać jakiegoś demona.
Katarzyna na te słowa zrobiła się blada. Jej towarzysz też wyglądał niewyraźnie. Jednak siedzieli jak zastygli. Czarownik wyjął drewnianą tablicę z wypisanymi w półkolu literami i cyframi. Na środku umieścił trójkątne drewienko otworkiem.
- Połóżcie tu dłonie. – Rozkazał. A widząc że goście się boją dodał. – Spokojnie, to tablica Houja. Ona pokaże tylko nam imię tego, którego mam wezwać.
Położyli dłonie. Przez tablicę przebiegły wibracje. Płytka zaczęła się powoli przesuwać pokazując w swym okienku kolejno litery C, R, O… Po chwili zatoczyła koło i znów wskazała O. Następne litery utworzyły imię demona Croofpasterz.
Czarownik pomyślał próbując sobie przypomnieć jaką jest domena demona. Niestety pamięć nic nie podpowiadała mu. Pozostało zatem wezwać go.
- Uważajcie teraz. Nie może być żadnej paniki. Duch aby się z nami porozumieć wymaga spokoju i szacunku. Nie zawiedźcie mnie. – Powiedział do osłupiałej pary, po czym zapalił w miseczce błękitny ogień i wszedł w trans. Usta wydawały niezrozumiałe dźwięki zaklęć.
Powietrze w rogu chaty zgęstniało i zaczęła się pojawiać w nim sylwetka młodego mężczyzny. Nie wyglądał groźnie, wręcz sympatycznie. Jak jakiś raper. Czapka fullcap, broda, złoty łańcuch na szyi, markowy dres, sygnety na palcach, okulary przeciwsłoneczne, troszkę zaokrąglone kształty dodawały jowialności.
- I’m Croofpasterz. Why did you summon me? – Powiedział duch grobowym głosem jednak z dziwnie polskim akcentem.
- O wielki Croofpasterz’u pomóż nam przegonić z kolei wąskotorowej złych miłośników! – Jęknął ze strachem klęczący Felder bijąc kolejne pokłony.
Duch zastanowił się przez chwilę.
- Ja jestem panem bydła rogatego, zatem po co mnie wzywacie do kolejowej materii? Czy chcecie mnie obrazić? Czy chcecie abym… - Grobowa mowa na moment zamilkła. Upiór coś grzebał w myślach. – Piszcie! – Rozkazał wskazując na tablicę Houja.
W tym momencie wskaźnik na tablicy pokazał literę X a następnie 4408… Czarownik pisał. Po chwili na kartce były dwa ciągi cyfr. Przypominały współrzędne geodezyjne jakiegoś miejsca.
- Tam jest artefakt który wam pomoże. Będziecie jednak musieli go ożywić. Ale nie pytajcie jak. Pomoże wam w tym los. – Powiedział Croofpasterz i zniknął.
- Ile się należy? – Jęknął blady klient biorąc do ręki kartkę podaną przez maga.
- Niecałe trzysta. Dokładnie to dwie stówy. Ale jak z fakturą to będzie drożej…
- Obejdzie się bez faktury. - Felder drżącymi palcami odliczył 20 banknotów z Mieszkiem I, po czym wziął pod rękę swą przerażoną towarzyszkę i wyszli z chaty.
- Jest problem. – Powiedziała blada jak ściana Katarzyna. – Chyba z wrażenia wystąpił u mnie incydent kałowy…
Kilka egzemplarzy Kuriera Rośniewickiego rozłożonych na siedzeniu pasażera dostawczaka jakoś umożliwiło drogę powrotną.
--------------- o ----------------
- Wiesz co? – Powiedział Felder z zadowoleniem patrząc na Geoportal. – Bałem się już że miejsce w którym mamy znaleźć to coś co nam pomoże jest na końcu świata, a tu taka niespodzianka! Patrz! To lasek na Elenówku. Tak, ten przed Gierzem! Skoro las, to pewnie coś jest w nim zakopane. Trzeba będzie jakieś szpadle… - Tu zawahał się spoglądając na swe dłonie i na wspólniczkę która raczej się do kopania nie nadawała. – Raczej jakiś szpadel… - Poprawił się. – Albo kogoś do pomocy. - Dywagował dalej czując zawczasu jakąś ogromną niechęć do rycia w ziemi. – I wiem kogo! – Ryknął radośnie.
- A kogo? – Zapytała. – Przecież wiesz, że jeśli by się wydało… Masz kogoś zaufanego?
- Marcin Idź!
- Nie no, może i Marcina do kopania możesz wziąć, bo wielki i silny, ale przecież to taka pepla, że wszystkim od razu rozpowie jeśli w ogóle coś tam znajdziecie.
- Ty, a kto traktuje poważnie opowieści Marcina Idzia?... – Zawiesił głos puszczając oko i robiąc wymowną pauzę.
- No po prostu jesteś genialny! – Krzyknęła rozpromieniona Katarzyna podskakując z zachwytu.
- Felderowie tak mają… - Bąknął skromnie.
--------------- o ----------------
Furgonetka skręciła z ulicy Gierskiej w las. Po kilkudziesięciu minutach szukania geodezyjny lokalizator GPS wskazał dokładne miejsce. Było cicho. Szpadle miękko zagłębiły się w próchniczny grunt. Kopanie szło sprawnie, po kilku minutach głuchy odgłos uderzenia ostrza łopaty w drewno przeciął monotonny szmer przesuwającej się rytmicznie po stali gleby. Kopiący delikatnymi ruchami odsłonili obiekt i schylili się nad znaleziskiem. Była to drewniana, długa skrzynia.
- Panie Felder , co to jest ?.
- Wygląda mi to znajomo…
- Że niby trumna ?. Pan to się zna na tym słyszałem . Ludzie gadali . . .
- Co niby ludzie gadali?
- A takie głupoty , że miał pan jakiś pawilon i , potem , że pan się dorobił na trumnach.
- No tak, działałem w branży funeralnej. Miałem doskonały wybór tanich trumien. Ach, to były czasy… Ale pieprzona konkurencja mnie wrobiła. Głupoty pisali po gazetach bo bolało ich że u mnie trumna kosztuje połowę tego co u nich.
- a to miał pan taniego stolarza ?. I tanie drzewo .
- A gdzie tam! Ja się nie zajmowałem produkcją. Ja byłem monopolistą na rynku wtórnym.
- Wtórnym ?. ..
- Miałem za wschodnią granicą własną sieć dostawców luksusowych trumien używanych. Nie każdego stać na nówkę, więc używki rewitalizacji szły jak chrupiące bułeczki. Ale konkurencja nie śpi.
Skrzynia była już okopana. Wzięli ja z dwóch stron.
- Uważaj! Delikatnie unieś… Równo robimy kroki do samochodu… Dobra, na trzy-cztery: Trzy, czte-ry! Wpychaaamy! Uf, muszę odsapnąć. Zasyp dół żeby śladu nie było i jedziemy.
Po dziesięciu minutach siedząca trochę tyłem furgonetka z napisem „Łowcy Kur” pomknęła ulicą Udzką w stronę Gierza.
--------------- o ----------------
Drewniane, solidne wieko skrzyni było mocno przybite gwoździami takimi, jakich używa się do przybijania szyn do podkładów. Do ich usunięcia potrzeba było specjalnego łomu którego dyskretne zdobycie wiązało się z awanturą o zawieszenie kamer przez miłośników. Kamery te skierowane były dokładnie na magazynek z narzędziami drogowymi, ale dość szybko pozbyto się tej przeszkody.
Skrzynia pachniała kolejowo - jak stare podkłady. Gdy wieko ustąpiło buchnął z wewnątrz silny zapach krauliny, zaś zawartość wprawiła w osłupienie Feldera. Wewnątrz sarkofagu spoczywała zmumifikowana… krowa. Nie mogło być to nic innego – krowi pysk, krowie łaty, krowie wymiona, krowi ogon, wyposażone w kopyta krowie przednie krowie nogi skrzyżowana na krowiej piersi.
Mężczyzna usiadł przecierając spocone czoło.
- Co to jest? Żart jakiś? Ale przecież to niemożliwe aby tym wszystkim rządził przypadek. Wróżbita, tablica Houja, współrzędne, znalezisko… Tylko co ta krowa robi w skrzyni? Jakie jest jej znaczenie, do diab… - Zastopował się na chwilę. – Croofpasterz. – Zaczął analizować. - Tak nazywał się demon. Mówił że jest od bydła. Croof… Kruf… Krów pasterz! – Wszystko się składało do kupy.
Myśli dalej goniły przez jego głowę.
- Skoro demon mówił że trzeba truchło ożywić, a w ożywieniu pomoże zrządzenie losu, to oznacza że cokolwiek bym zrobił… to w konsekwencji go ożywi! No, dobra, ale co?... No jak się ożywia kogoś kto umarł? Tego nie pamiętam, choć kiedyś pracowałem w pogotowiu, ale tam chyba nie było przypadków ożywień. Ale na kursach… – Tu zrobił pauzę by przypomnieć sobie szczegóły szkoleń. – Elektrowstrząsy! Tak! Defibrylacja! Tylko skąd defibrylator zdobyć?... – Tu zadanie się nieco komplikowało.
--------------- o ----------------
- Panie Różalski, jest pan elektrykiem od wysokich napięć. – Zaczął przyjacielskim tonem Felder. – Potrzebna mi pańska pomoc.
Odpowiedziało mu niechęć i milczenie.
- Panie Różalski, no nie gniewaj się pan za te szmatę na kamerze. Ochroniarz chciał ją tylko osłonic od deszczu. I zakryć żeby ktoś pana kamery nie ukradł. No posłuchaj pan co mam do zaoferowania, a nie zawiedziesz się pan. Pomożesz pan, pomogę panu kiedyś i ja. – Umiejętność wpływania na ludzi i tym razem okazała się być cennym darem. Twarda postawa słuchacza topniała.
- Muszę wykonać jeden eksperyment i potrzebuję pana pomocy. – Ciągnął dalej. – Potrzebuje wysokiego napięcia którym… no, nie uwierzy pan… chcę zakonserwować mumię rodzinnej krowy.
Różalski wybałuszył oczy bo spodziewał się albo prośby o sprawy kolejowe, albo choć o wstrzymanie akcji propagandowo-oszczerczej. Ale ten wątek z krową był dla niego kompletnym zaskoczeniem. Tymczasem Felder wyjaśniał:
- Rodzina moja sprowadziła się tu ponad 100 lat temu. Naszą egzystencję zapewniała krowa-matka-żywicielka. Gdyby nie ona i jej mleko, nie przeżylibyśmy. Dawała też cielaki które zapewniły nam pieniądze na start gospodarstwa. Zatem gdy się krasuli zdechło nie zjedliśmy jej, ale z szacunku zmumifikowaliśmy i trzymamy ją jak relikwię. Tylko co jakiś czas trzeba ją odkazić bo spróchnieje. Kiedyś mieliśmy odpowiednie balsamy kupione jeszcze z kremlowskiego mauzoleum, ale teraz sosy się skończyły i jest problem. Gdyby jednak przepuścić przez ciałko mumii kilka megawoltów to pozostała tkanka się nie uszkodzi, a bakterie zostaną zabite, sarkofag się hermetycznie zamknie i znów na dekadę spokój. No pomóż pan, proszę, będę pańskim dłużnikiem…
Różalski westchnął ciężko i zgodził się. Argumenty i sposób ich podania stopił lody i zamazały dawne żale.
Stanęli przy krowiej trumnie. Elektryk wprawnie zbudował z flaszek i alufolii kilka butelek lejdejskich i połączył je w kaskadę. Wełnianą szmatką pocierał kawałek ebonitu tym sposobem elektryzując aparaturę. Gdy było wszystko gotowe obaj eksperymentatorzy podłączyli do mumii dwa kabelki i odsunęli się.
- Raz, dwa, trzy! – Błysnęła iskra elektryczna między kablami. Krowie truchło pokryło się siatką wyładowań. Po czym stwór otworzył oczy i wstał iskrząc. Rozejrzał się naokoło, potem popatrzył na obu mężczyzn mierząc ich wzrokiem jakim tygrys wypatruje w stadzie antylop ofiarę. A następnie wystrzelił naelektryzowaną duszę na Różalskiego i opadł bezwładnie zajmując dokładnie taką pozycję, jak przed zmartwychwstaniem. Dusza wchłonęła się w ciało elektryka zanim mumia uderzyła kościstym grzbietem o dno pachnącego krauliną sarkofagu.
--------------- o ----------------
Sesja rady miejskiej Rośniewic zapowiadała się jak zwykle – nieciekawie. Tym razem jednym z punktów była kwestia działalności miłośników na kolei wąskotorowej. O głos poprosił Różalski. Żądni taniej sensacji zgromadzeni reporterzy przywykli do grzecznych, stonowanych, spokojnych i pozbawionych wszelkich emocji, a wręcz czasem monotonnych wypowiedzi przedstawiciela wąskotorówki opuścili sale na „dymka” lub „sprawdzić czy rower stoi”. Jak się okazało był to ich błąd.
W czasie kilku minut na sali rozpętało się istne pandemonium zarzutów, oskarżeń, ataków i pytań tak ostrych, że nawet najbardziej awanturni radni mieli oczy jak pięciozłotówki. Oskarżycielska mowa zasadniczo inna od tego do czego przyzwyczaił ich spokojny Różalski zakończyła się tyradą na temat kontaktów na linii władza – biznes. Koniec końców, gdy ci których mowa dotyczyła zaczęli próbować wygłosić riposty na sali zabrzmiał przerażający śmiech. Śmiech płynący z położonej na blacie stołu głowy Różalskiego która podskakiwała w miarę jak jego siła się natężała. Był on nienaturalny, przypominający jakby ryk krowy. A potem zapanował chaos i zgasły wszystkie światła.
--------------- o ----------------
Żarówka w pomieszczeniu kanciapy stacyjnej oświetlała stół na którym rozłożona była mapa Rośniewic. Nad stołem pochylał się mężczyzna i kobieta.
- No i widzisz, po akcji z Różalskim cała rada, i ta z koalicji, i ta z opozycji zagłosowała jednogłośnie aby pogonić miłośników. Czyli mamy zwycięstwo bez jednego wystrzału.
- Ale ty jesteś genialny! – Uznanie w głosie Katarzyny było mocne i szczere.
- Heh, Felderowie tak mają… - Dodał skromnie pochylając się nad planem. – To co, tutaj hotel stawiamy?
--------------- o ----------------
- …i tak to właśnie krowa zniszczyła kolejną kolejkę wąskotorową. – Zakończył opowieść dziadek.
Przez chwilę trwało milczenie przerwane w końcu przez wnuka:
- Dziadku, a jak to było naprawdę? Skąd wynikło to wskrzeszenie krowy? Czy ten Felder był taki zły, czy ci miłośnicy może też czasem nie byli krystaliczni? Czy nie można było się dogadać tak, aby każdy miał coś z tego, a nie przeciwników wyganiać? Przecież też każdy, kto tylko zechciał mógł dojść po której stronie była prawda.
- Wiesz wnuczku, teraz gdy mamy inteligentny Cyber-Umysł Wszechświata który dokładnie rozważa wszystkie za i przeciw, i tworzy algorytmy doskonałe oceniające ze 100% pewnością jaki dana decyzja skutek przyniesie w perspektywie nawet milionów lat, nie musimy mieć rządów, rad i demokracji. Jednak wtedy, gdy rządzili ludzie, było powiedzenie że racja jest jak ta część na której siedzimy – każdy ma swoją. A prawda była potrzebna tylko taka, która danym ludziom korzyść przynosiła. Z resztą nawet gdy ludzie nie kłamali, zazwyczaj i tak leżała ona gdzieś po środku. Teraz, gdy rządzą nami komputery, prawo zawsze prawo znaczy, a sprawiedliwość – sprawiedliwość. Ale kiedyś różnie z tym bywało. I właśnie dlatego tylko tego jedynego z tych starych czasów nie żałuję. No, wstawaj, czas do domu wracać…
--------------- o ----------------
W ciągu kilku milisekund znaleźli się w domu. Dziadek usnął w fotelu z przygaśniętą fajką plazmową w ręku. Zaś chłopiec uruchomił skaner wszechwiedzy nie mogąc zaspokoić ciekawości o co z tą krową dokładnie chodziło.
W zaawansowany program do analizy danych wprowadził wszystkie zasłyszane od dziadka informacje. Na ekranie wyświetlała się stara mapa nieistniejącego już dawno kraju o nazwie Polska na której zaznaczono Rosniewice i lasek pod Gierzem. Oprócz tego wyskoczyły hologramy pokazujące jak wyglądały krowy i wszystko co się z nimi wiąże: steki, mleko, kiziaki na polu… Jednak pomimo przeszukania zettabajtów informacji komputer nie znalazł nic, co by konkretnie spinało dane.
Malec miał już wyłączyć transmisję gdy przypomniał sobie słowa dziadka odnoszące się do dawnych czasów gdzie nie super-komputer, ale ludzie decydowali o tym jak jest. To było stwierdzenie że prawda leży gdzieś po środku.
- Gdzieś po środku, zatem… - Powiedział chłopiec do siebie, po czym na graficznej wizualizacji planety Ziemi z przed 100 lat, którą serwowała mu wirtualna baza danych poprowadził prostą od Rośniewic przez lasek w Elenówku i dalej. Następnie wyznaczył odległość jaka była od stacji na której dziś z dziadkiem był do miejsca gdzie sarkofag z krową był zakopany. Tą odległość odłożył na prostej ale zaczynając od owego lasku. Przybliżył obraz. Widniało na nim duże miasto. Nazywało się kiedyś Otrków. Wnuk włączył skaner gleby – zwiększona zawartość krauliny w ciasnym pasie wskazała że była też tam kiedyś jakaś kolej wąskotorowa. Znalazł jej dawną nazwę i do bazy danych do analizy włączył słowa „kolej otrkowska” i nacisną przycisk Start.
Wnuk już spał, ale komputer wciąż analizował dane, tworzył algorytmy, dokonywał syntezy wyników. W końcu na ekranie wyświetlił się krótki napis „Krowa Mećka”.