W dniach 7-9 września odbyła się wycieczka integracyjno-edukacyjna zarządu i pracowników PTKW. Miejscem docelowym stała się sieć kolejowa HSB. Tyle wstępu, a teraz moja relacja.
Sieć kolei HSB liczy 140km. Myśmy jechali na najbardziej atrakcyjnej turystycznie części: z Wernigerode, przez Drei Annen Hohne na górę Brocken, w sumie niecałe 30km, jednak przez ostatnie 19 kolej ma charakter wybitnie górski z pochyleniami ciągłymi 35%
o. Poniżej mapka standardowo wyryta na stoliku w wagonie:

Do Wernigerode przyjechaliśmy po południu we wtorek, zdążyliśmy zwiedzić lokomotywownię i stację początkową. Pomimo wieczorowej pory co pół godziny z sykiem przemykał po torach pociąg prowadzony parowozem. W lokomotywowni, przyległej do stacji początkowej, oprócz 4 maszyn stojących pod parą rozpalano właśnie parowóz 99 5901 będący maskotką kolei, który miał poprowadzić następnego dnia jakiś pociąg specjalny. Teren lokomotywowni jest otwarty i nie tylko można go zwiedzać i nikt nie goni turysty, ale są nawet porobione specjalne pomosty z których można focić wszystko co się przed szopą dzieje z góry. Ja akurat aparatu przy sobie nie posiadałem, więc musicie mi uwierzyć na słowo.
Rano meldujemy się na stacji Wernigerode Westentor gdzie czekana nas przewodnik. Po chwili w perony wjeżdża nasz pociąg.

Ładujemy się do brankardu tuż za parowozem i po kilku minutach jazdy na pomoście mam, wraz z Buczkiem, oczy pełne sadzy z komina, którą mocno pracująca maszyna sypie potwornie. Ogólnie standard prowadzenia pociągów jest z goła różny od tego w Polsce: tam jak parowóz rusza, to po naciągnięciu składu dawana jest pełna moc że w siedzenia wgniata.
Jedziemy przez miejski odcinek, gdzie często torowisko jest po prostu wtopione w jezdnię, zaś ruch kołowy jest sterowany sygnalizacją. Nie ma tu na przejazdach znanego z Polskich wąskotorówek pajacowania, ani wiszenia na gwizdku. Mechanik daje króciutkie półsekundowe Rp1 tylko przy wskaźnikach. Resztę w razie czego załatwia solidny zgarniacz lokomotywy.
Po kilku kilometrach opuszczamy miejski klimat i zaczynają się lekkie wzniesienia.

Widok zaczyna zapierać dech, jednak to dopiero preludium tego co będzie za chwilę.

Na węzłowej stacji Dwie Anny, po przebyciu 10km, przewidziany jest parominutowy postój w trakcie którego parowóz uzupełnia zapas wody.

Tutaj wsiadam na maszynę. 450KM, prawie 3m
2 paleniska, robią wrażenie. Ale naprawę wrażenie robi jazda. Pędząc 40km/h na wzniesieniach 1:30 po serpentynach na zboczach górskich, mijając krawędzie urwisk pełne poprzewracanych drzew powalonych wiatrem, obserwując jak pomocnik cały czas kładzie piec trzymając równo 14atn tak, że prawie zrywają zawory, widząc jak maszynista wciąż musi pod koła sypać piach, uświadomiłem sobie, że o jeździe na parowozie wiem gówno.
Na stacji Schierke znów parowóz nabiera wody, zaś w kabinie ląduje Buczek. Po niedługim czasie osiągamy cel - szczyt góry Brocken. O wrażeniu jakie na Buczku zrobiła jazda i trasa świadczy wypowiedź jakiej udzielił wysiadając z parowozu:
O qrr..., ja 3,14...dolę! czyli najwyższy stopień uznania według Polskiej skali.

Na stacji końcowej Brocken pomocnik urwał parowóz, dyżurny ruchu zaś przerobił wajchy i nastąpiła zmiana czoła pociągu który wkrótce odjechał z powrotem, zanim się to jednak stało przyszła chmura (góra wysoka jest) i wszystko na kilka minut utonęło w gęstej, mokrej mgle. Na szczęście zaraz chmursko przewiało.

Od przewodnika dowiedzieliśmy się że ona owej górze są najsilniejsze wiatry na świecie, (gość zapewne nie był nigdy w kieleckim) i jest tam obserwatorium meteorologiczne. Mnie to nie za bardzo interesowało,więc nie pytajcie jakie i po co. Mieliśmy godzinkę czasu do następnego pociągu, którą niektórzy wykorzystali aby zjeść
wurst a inni przeprowadzili uzupełnienie Na, K i Mg zupą chmielową. Po godzinie zajęliśmy miejsca w pociągu powrotnym i urrra! w dół.

Po drodze niezłe widoki mamy:

W pewnym momencie skład wjeżdża na poziome żeberko, aby umożliwić krzyżowanie z kolejnym pociągiem idącym pod górę.

Po kilku minutach z parowóz idący na pełnej mocy śmiga obok nas ze składem do Brocken.

My, po wycofaniu się na szlak, dalej kontynuujemy jazdę "z górki na pazurki" przy udziale hamulca niewyczerpalnego ze stopniowym odhamowaniem. Na stacji Shierke kolejne krzyżowanie, tym razem z dwoma (!) pociągami idącymi do góry, z których jeden został zatrzymany przed semaforem wjazdowym (w głębi zdjęcia) z braku wolnych torów na stacji.

Okazuje się, że jest to pociąg retro prowadzony przez czterocylindrowego Malleta 99 5901.

Po chwili tor nr 1 zostaje zwolniony i retro wjeżdża na niego.

Aby nie było słabo na stacji Dwie Anny kolejne krzyżowanie z dwoma pociągami parowymi!

Połączone z...

wymianą lokomotyw.

Po kilku minutach kolejny skład odjeżdża w górę.

Nasz czajnik w tym czasie wziął wodę.

Po niecałej półgodzinie jesteśmy z powrotem na stacji Wernigerode West. Gdzie następuje...

kolejne krzyżowanie z pociągiem idącym w przeciwnym kierunku.

Tu parę słów o drużynach trakcyjnych. Składają się one raczej z młodych ludzi. W każdym razie pomocnicy mają nie więcej jak 30 lat. Tylko tam selekcja jest odwrotna niż w Polsce. Żeby zostać pomocnikiem trzeba być KIMŚ i posiadać ogromną wiedzę. Żeby zostać maszynistą... sami sobie dopiszcie.

Potem udaliśmy się na zwiedzanie warsztatów.

Potem zaplecza technicznego.

I szopy z odstawionym taborem...

...ale to już całkowicie inna historia.
Tu pragnę złożyć podziękowania Zarządowi PTKW, a w szczególności naszemu forumowemu Koledze - Jerzemu Ch. za zorganizowanie wycieczki. Warto zobaczyć jak powinna wyglądać kolej i w ten sposób znaleźć kierunek w jakim powinno się iść. Bo wydaję mi się, że my - Polacy tak często powtarzamy "nie da się", że już nie stanowi to dla nas jedynie wygodnego wytłumaczenia i rozgrzeszenia dlaczego na polskich wąskotorówkach króluje bylejakość. To już stanowi aksjomat będący naszym mottem życiowym.
Tym, którzy dotrwali do końca, a nie tylko obrazki przejrzeli, pomyślności życzy Kuc.