Pozwalam sobie założyć taki luzacki temacik o zapędach niektórych i życiu, które wszystko weryfikuje.
28 marca 2011 r., w ósmą rocznicę przyjęcia ustawy o transporcie kolejowym, zdemontowane zostały wszystkie krzyże świętego Andrzeja na odcinku Tarczyn Wąsk. - Grójec. Linia będzie od tej pory wykorzystywana jako kolej drezynowa. Oczywiście chemiczne odchwaszczanie szlaku będzie nadal prowadzone, ale nie o tym rzecz. Post będzie o życiu...
Jak pamiętamy, a opisane zostało to w niezliczonej ilości postów wątku
Wznowienie ruchu do Grójca po iluś tam latach, niewyobrażalnym nakładem sił wznowiono ruch pociągów turystycznych z Tarczyna do Grójca. Ile trzepania gruch się odbyło, że będzie to atrakcja która zaleje turystami kolejkę tak, że na transporterach nawet miejsc zbraknie, ile wytrysków pomysłów nawet na przywrócenie normalnego ruchu padło tu na tym zacnym forum ze strony „fachowców”, ileż artykułów w lokalnej prasie o rewolucji turystycznej dziennikarze nastrzykali, ile się mierni politycy na tym epizodzie wyspuszczali, ile się... itd. A życie, mimo wszystko, zrobiło swoje.
Trochę statystyki:
23. VIII. 2009r. pierwszy pociąg do Grójca wiezie w sześciu wagonach 235 pasażerów biletowych + VIP'y;
6. IX. jadą już tylko dwa wagony, a w nich frekwencja nie powala;
13. IX „powala” składem jednowagonowym w którym ilość obsługi dorównuje ilości pasażerów, kolejne planowe pociągi do Grójca w 2009r. są odwoływane bo nie ma chętnych.
Rok 2010.
1 i 23 V. nieźle, bo odpowiednio 85 i 135 ludków, no ale wyboru (Tarczyna) nie ma.
27. VI do Grójca jedzie cały jeden wagon z 44 turystami. Pozostali (107 osób) wybierają trasę do Tarczyna.
3. X na „przymusową” wycieczkę „albo Grójec, albo nic” jedzie wprawdzie 97 osób.
Impreza do Grójca na której kolej zarobiła (i $, i prestiż) był przejazd dla niemieckich fanów 26. IV. 2010 r. Koniec statystyki.
Dlaczego tak się działo, że turyści nie pokochali jazdy do kulturalnej stolicy Ełropy?
Po pierwsze to w Grójcu nie ma nic ciekawego do zobaczenia, a pomysł żeby jechać tylko po to aby się 28 km przejechać i płacić za to dodatkowo jeszcze 5zł więcej nie podobał się 99% turystów.
Ponadto czas: świadomość, że od wyjazdu z Piaseczna do dotarcia na piknikownik do Runowa minie godzina i trzy kwadranse skutecznie odstraszała ludzi, wszak co może być ekscytującego w telepaniu się prawie dwie godziny w gorącym wagoniku? Wręcz rodziny posiadające małe dzieci rezygnowały z wycieczki, gdy dowiadywały się, że nie ma alternatywy jazdy tylko do Tarczyna.
Tu sprawdza się święty wzór empiryczny na wyznaczenie długości trasy kolei turystycznej:
długość trasy kolei będącej sprzętem rozrywkowym powinna wynosić tyle, aby w okresie od wyjazdu ze stacji początkowej, do znalezienia się w miejscu piknikowym głowa rodziny mogła spożyć 2, masymalnie 3 piwa czyli właśnie jest to ta magiczna niecała godzinka po jakiej pociąg zawracający w Tarczynie osiąga Runów.
Po trzecie, to trzeba było wiele czasu, aby uświadomić sobie, że turysta ma w dupie jazdę, a nawet w czym jedzie i co tą brykę ciągnie. Turysta chce pikniku na zielonej trawce i po to przyjeżdża. Kolejka i jakieś stare dworce są tylko tłem do wypoczynku na łonie natury (albo koleżanki) bądź wychlania dużej liczby piw w plenerze. To tyle o klientach, którzy chcą tego czego chcą, a nie tego co ktoś stara się aby chcieli.
A dlaczego tak się działo, że kolejarze nie pokochali jazdy do kulturalnej stolicy Ełropy?
Otóż szlak Tarczyn – Grójec jest w słabym stanie technicznym, co nie daje komfortu psychosomatycznego przy jeździe z rozkładową prędkością 40km/h, zaś wydłużanie czasu jazdy było niemożliwe ze względów opisanych powyżej. Pozbawione trójkątów widoczności skrzyżowania z drogami publicznymi, na których nikt, pomimo prawidłowego osygnalizowania, nie zwalnia również zapewniały stosunkowo wysoki poziom adrenaliny. Dodatkowo nieszczęsna DK50 z nieszczęsnym gumnianym przejazdem typu STRAIL który został źle wbudowany. Na utrzymanie infrastruktury trzeba było „zabierać” siły i materiały które powinny być wkładane na utrzymanie intensywnie eksploatowanego odcinka do Tarczyna. Dodatkowo uciążliwa była kwestia „transportowa”, mianowicie, dojazdy na miejsca walki zabierały nawet 2 godziny z ośmiogodzinnego dnia pracy, o benzynce pożeranej przez Wmc w ilości 20L/100km nie wspomnę.
Ruch do Grójca był bezsensowny również z punktu ekonomicznego.
Lokomotywa na dwukrotnie dłuższej trasie spala dwukrotną ilość paliwa, a bilet jest tylko o 17% droższy. Nikt za wycieczkę o długości 56km nie zapłaci przecież dwa razy więcej niż do Tarczyna czyli 50zł. Poza tym przecież tabor musi wykonywać zwiększoną pracę, a kolejne lokomotywo- czy wagonokilometry nie poprawiają stanu technicznego pojazdów, a wręcz przeciwnie.
Tak kolejny operator wąskotorowy przekonał się o błędności twierdzeń mikoli o jeżdżeniu jak najdalej, byle tylko jeździć, bo jazda sama w sobie to dopiero atrakcja! Nie posłuchaliśmy mądrych rad innych poważnych przewoźników, że kolej turystyczna to szlak kilkunastokilometrowy. Na własnej skórze poznaliśmy smak porażki, która z góry była wiadoma. Szkoda tego półrocznego wysiłku ekipy drogowców w 2009r., tych kilkunastu tysięcy wydanych na paliwo, podkłady, znaki - szkoda, bo można było to spożytkować naprawdę rozsądnie polepszając eksploatowany odcinek Piaseczno – Tarczyn. Ale nie ma co gadać gdyż, cytując Bułata Okudżawę:
Co było - nie wróci, i szaty rozdzierać by próżno. Znów życie wszystko zweryfikowało.
Z Grójcem było jak z tą przepióreczką, co latała, skakała, aż... sami z resztą posłuchajcie:
Biesiady Weselne - przepióreczka