Świat kolejek wąskotorowych SMF
25 Kwietnia 2024, 20:55:36 *
Witaj
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
w6 i... Rp 1: Serwer FTP już działa! Szczegóły na forum.
   Strona główna   Pomoc Szukaj Zaloguj się Rejestracja  
Strony: [1]   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Opowiadanko wigilijne  (Przeczytany 16455 razy)
Kucyk
Minister
******
Długość toru:: 4304 m

W terenie W terenie


Bimbrownik wąskotorowy


« : 25 Grudnia 2011, 22:00:00 »
+11

Zapadał zmrok. Zdawało się że cały świat okrył się ciepłą pierzyną z białego puchu. Na prawie pustych ulicach widać czasem było postać niosącą choinkę. W domach szykowano się do Wilii. Ludzie wierzyli że jest to taka noc, w której marzenia się spełniają...

Niewielki dom Matulków położony był w Zalesiu. Cała rodzina krzątała się aby przygotować wieczerzę. Najmłodsze pokolenie ubierało drzewko, gospodyni gniotła przy stolnicy ciasto na kolejną setkę uszek, zaś w kuchni rządził niepodzielnie gospodarz - Kazimierz Matulka. Przed nim na stalowej rozżarzonej płycie trzonu, pod którą co chwila zręcznym ruchem podrzucał kolejną szufelkę węgla, bulgotał wielki gar z burakami na barszcz. Trochę z boku przycupnął leniwie pykając sagan bigosu. Z piekarnika unosił się aromat pieczonych makowców. Matulka wszystkiego doglądał z wielką wprawą co chwila rzucając domownikom polecenia przyniesienia tego, czy tamtego. Tutaj czuł się kimś ważnym - niczym maszynista parowozu, którym z resztą był. Wszyscy widzieli jak kierowana przez niego praca idzie równo i gładko do przodu niczym skład pociągu. Na ciemnym niebie zamigotała pierwsza gwiazdka.

Kazimierz Matulka był starym kolejarzem. Było on z tych ludzi co z koleją związali się już od dziecka. Jego ojciec i dziad również pracowali na kolei. Byli maszynistami i przekazali potomkowi to co każdy prawdziwy maszynista musi posiadać: pasję, wiedzę, sumienność, charyzmę i ogromne poczucie odpowiedzialności. Te cechy rzutowały na całe jego życie. Nigdy nie wywyższał się, ale od podwładnych wymagał bardzo wiele. Był uważany za człowieka trudnego, ale za razem nikt, nawet naczelnicy, nie śmiał kwestionować jego decyzji.
Kiedy do Piaseczna zawitały lśniące, czerwone lokomotywy z Rumunii Matulka z pogardą przechodził koło nich. Dla niego były bezduszne. On kochał parowozy, a parowozy kochały jego. Nie bez powodu. Matulka rozumiał te maszyny i znał każdą z nich oddzielnie. Traktował je jak żywe istoty. Nikt inny nie potrafił prowadzić tak ciężkich pociągów i nigdy przy tym nie robić opóźnień. Jego postawa i fachowość budziła powszechny szacunek.
Jednak lokomotywy spalinowe stopniowo odstawiały na boczne tory wysłużone parowozy gdzie te stalowe rumaki stygły na zawsze. Matulka nie godził się z tym, choć wiedział że jest to nieuniknione. Z resztą on sam już miał tylko kilka miesięcy do emerytury. Na jakiekolwiek wspomnienie o tym fakcie widać było smutek w jego oczach. Próbowano go pocieszać: już tyle się w życiu napracowałeś, że powinieneś odpocząć. Zawsze wtedy mawiał:
- Tak, wiem, za pół roku odstawią mnie w krzaki, postoję tam trochę, a potem... - nigdy nie kończył tego zdania.

Młodsi maszyniści szybko porzucali pracę na parowozach i zaczynali jeździć na spalinowych, jednak on twardo opierał się przed pójściem na kurs do Anina. Z biegiem czasu w Piasecznie kurczyło się czajnikom zatrudnienie. Najpierw w towarowych, potem odpadły osobowe, w końcu pozostała praca manewrowa. Jednak na jesieni ostatnie 2 czynne parowozy zostały zdegradowane do rangi kotłów stałych. Co prawda mogły jeszcze poruszać się o własnych siłach gdy zaszła potrzeba przemieszczenia się, jednak pełniły wyłącznie rolę kotłowni ogrzewającej hale lokomotywowni. Matulka za nic nie dał się przekonać że powinien pójść na spalinowe. On kochał parowozy i choć wiązało się to z niższymi zarobkami sam poprosił naczelnika że chce być zatrudniony jako palacz na tych ostatnich piaseczyńskich grzejkach aby tam w zapachu węgla, pary i gorącego smaru dopełnić swą kolejarską służbę.

Wigilia się rozpoczęła. Biały jak śnieg za oknem opłatek krążył wśród domowników. Wśród życzeń zdrowia i pomyślności które domownicy składali gospodarzowi znalazło się jedno, które wywołało łzy w oczach Kazimierza. Jego wnuk, pięcioletni Arek, przytulając się do dziadka szepnął:
- I żebyś jeszcze pociąg prowadził.
Było to najpiękniejsze życzenie o jakim kolejarz mógł marzyć. Ukradkiem otarł łzy aby nikt tego nie zauważył.

Domownicy spożyli wieczerzę, potem śpiewali kolędy. Nie zabrakło też prezentów. Święty Mikołaj postarał się aby Matulka dostał prezent z gatunku praktycznych: była to porządna latarka taka jaką mają policjanci w imperialistycznej Ameryce. Cały ten dzień zmęczył starego człowieka. Kazimierz usiadł w fotelu ustawionym koło choinki i pieca. Przyjemne ciepło zaczęło przenikać stare kości. Powieki same opadały.

Matulka otworzył oczy. Na zegarze była 21:30.
- Osz, cholera! Zaspał bym na „nockę”! Starość – nie radość...
Przetarł oczy, spakował wiktuały które żona dała mu na służbę. Ubrał się w mundur, choć jako palacz nie miał takiego obowiązku. Zawsze jednak tak robił, gdyż twierdził, że jak się idzie do parowozu to jakby spotykać się z dziewczyną – trzeba być eleganckim. Założył ciężki, kolejarski płaszcz i starannie go zapiął. Starą, skórzaną wypchaną torbę parowoziarską przerzucił przez ramię. Ruszył równym krokiem. Odgłos kroków nóg odzianych w ciężkie buty tłumił świeży śnieg. Białe piórka leciały z nieba wirując w ciszy nocy rozświetlonej pojedynczymi latarniami. Płatki padały na ziemię, a tam nadeptywane przy każdym kroku trzeszczały mile. Szedł sam ulicą i myślał o życzeniu wnuka. Pozostawał za nim rządek równych śladów niczym czyny które człowiek w życiu popełnia i nijak nie można ich cofnąć. Płatki padały i stopniowo zasypywały ślady stóp tak, jak giną w pamięci odległe wydarzenia. Już mało kto pamiętał o starym maszyniście Kazimierzu Matulce z którym nikt nie śmiał się równać, dziś był to zwykły palacz kotła ogrzewczego któremu zostało kilka miesięcy do emerytury. Mróz zaczynał być silniejszy.

Matulka dochodził do wiaduktu. Coś go zaniepokoiło. Wyciągnął zegarek. Była 21:50. 10 minut temu powinien iść ostatni pociąg osobowy do Grójca. Szyny pokrywała warstwa śniegu – tędy nic od godziny nie jechało.
- He, pewnie odwołali. Ci co  mieli jechać do Grójca pojechali tym o 20. Ludzie już nie chcą ciuchcią jeździć jak dawniej – mruknął pod nosem.

Po chwili znalazł się na terenie lokomotywowni. Lokomotywownia - nigdy nie użył on tej nazwy, pomimo, że już od pół roku była oficjalnie zmieniona z nazwy „parowozownia” ze względu na całkowite przejście na trakcję spalinową. Przeszedł wzdłuż ściany hali głównej w której rozświetlonym wnętrzu słychać było nerwowe i głośne rozmowy mechaników grzebiących w nowoczesnych lokomotywach. Minął część hali przeznaczoną na warsztat motorowy i bryłę wznoszonej z białej, silikatowej cegły nowej kotłowni która miała docelowo ogrzewać hale, zaś która swą bielą wtapiała się w zimową aurę jakby jej nie było.
Po chwili stanął na zapleczu. Tam, w ciemnościach rozświetlanych przez pojedyncze lampy zawieszone na drewnianych słupach, widniały dwie ciemne sylwetki parowozów ogrzewających hale. Kłęby czarnego dymu przeciskały się pomiędzy padającymi płatkami i nikły w czarnej toni wigilijnego nieba. Syk pary uchodzącej tu i ówdzie podkreślał jakąś niesamowitość tych stalowych tworów. Matulka przywitał się z poprzednią zmianą pracowników obsługujących kotły, omówił jakieś szczegóły techniczne, po czym pożegnał się życząc wesołych świąt, a w zamian otrzymał życzenia spokojnej służby. Po chwili pojawił się także drugi palacz mający równoległą z Kazimierzem służbę – Łącki - maszynista który został ostatnio zdegradowany z pociągów za „brak zachowania dyscypliny na stanowisku służbowym” czyli jazdę „pod parą” lokomotywą spalinową.

Matulka przywitał się z zalatującym wódeczką zmiennikiem wszedł do budki maszynisty. Poświecił nową latarką sprawdzając ciśnienie pary i poziom wody w kotle. Potem otworzył drzwiczki paleniska i obejrzał dokładnie stan ognia. Na łopatę położył lusterko i wprowadziwszy je do wnętrza kotła, sprawdził czy korki nie ciekną. Wszystko było w porządku, zatem wyszedł i oświetlił mechanizmy napędowe. Było to w obecnej sytuacji całkowicie pozbawione sensu, wszak parowóz pełnił jedynie rolę kotła i nigdzie nie jeździł, jednak dla maszynisty który prawie 50 lat spędził na stalowych maszynach takie oględziny były świętością.
Stare, poobłupywane z farby korbowody i wiązary pokrywała rdza. Również obręcze kół były pokryte rudymi strupami przemielonymi jedynie ze śniegiem w wyniku jazdy na kanał oczystkowy dokonanej przez poprzednią zmianę.

Gdy tak chodził sprawdzając swój „parowóz” przez tylne drzwi z hali ktoś wyszedł. Matulka nie zauważył tego, jednak po chwili do jego uszu doszły podniesione głosy. Rozmawiało, a raczej kłóciło, się dwóch:
- Czy ty, kurwa, poważny jesteś? – głos do złudzenia przypominał znanego z ciętego języka zawiadowcę stacji Zalewskiego – Ty mi teraz, kurwa, pół godziny po tym jak pociąg miał pojechać, kurwa, mówisz ze nie ma lokomotywy?
- Nooo, tak się jakoś stało... – głos flegmatyczny i niepewny. Był podobny do szefa lokomotywowni Stawińskiego – Lokomotywy się popsuły. Nie poradz... – nie dokończył.
- Ja pierdolę! Jełpoie, nie poradzisz? Popatrz na tych ludzi co są na peronie! Jak nie będzie za chwilę pociągu, to oni mi zrobią z dupy chińską porcelanę! Kapujesz fiucie? Jak oni do domów dojadą!? Kurwa, święta, a ty mi tu pieprzysz że tak wyszło! – ryknął Zalewski.
Stawiński odsunął się na dobre kilka metrów i nieśmiało zaproponował:
- Może by tak lokomotywę od towarowego co zjedzie o 0:15 dać...?
W tym momencie trzasnęły drzwi od hali. Przyleciał dyżurny ruchu. Podleciał do zawiadowcy Zalewskiego i coś zaczął mu tłumaczyć. Po chwili ciszę nocy przeciął chrapliwy ryk:
- Kuuuurrrrrwa! No, nie! 453 stoi za Brzostowcem, 454 zdechła na Przeładunku i jeszcze chuj wie co z 451 która pojechała z osobowym o 20. Podobno jest gdzieś między Tarczynem a Lesznowolą bo ma jakiś defekt, ale nie ma z nimi kontaktu! Warsztatowcy mówią że to nowe paliwo zamarza. Stawiński! Gdzie jesteś gamoniu!?
Stawiński zachował bezpieczną odległość, po czym szerokim łukiem obiegł prawie dwumetrowego Zalewskiego i zniknął w drzwiach hali krzycząc za sobą:
- Zaraz zapytam się czym dysponujemy!

Matulka stał trochę zdezorientowany całą sytuacją która trwała zaledwie minutę, po chwili machną na to wszystko ręką. Wspiął się na stopnie parowozu i znalazł w ciepłym wnętrzu kabiny. Popatrzył na przyrządy kontrolne, otworzył dmuchawkę i sypnął kilka szufli węgla w czeluść paleniska. Zrobił to tym samym wprawnym ruchem, jakim sypał opał pod kuchnię. Wziął starą szmatę, polał jakimś znalezionym olejem i zaczął czyścić blachy kotła. To było to, co stanowiło o jego całym życiu: zapach dymu, pary i nagrzanego smaru. Szarawy kocioł parowozu stopniowo stawał się w świetle pojedynczych, zagubionych latarń lśniący. Niczym linowa maszyna. Stary maszynista lubił to robić, choć dawniej to pomocnicy musieli na jego polecenie czynić tą niewdzięczną powinność. Ruchy jego były systematyczne i dokładne. Widać było, że czerpał z nich przyjemność. Pod nosem cicho mamrotał:
- Tak, taaak, maleńka, póki co trzeba dbać o siebie. Wiem, wiem, za pół roku odstawią nas w krzaki, postoimy tam trochę, a potem... – nie dokończył, gdyż usłyszał za sobą nieśmiałe chrząkanie. Odwrócił się zdziwiony i w mroku dostrzegł mikrą sylwetkę zwierzchnika, czyli naczelnika lokomotywowni Stawińskiego. Naczelnik dreptał koło parowozu już dłuższy czas, o czym świadczyły liczne ślady na śniegu. Był on z natury człowiekiem bardzo strachliwym i nie jeden zastanawiał się dlaczego akurat on został naczelnikiem w Piasecznie, ale to inna historia.
Stawiński zaczął w swym stylu - niepewnie:
- Yyy, panie Matulka, no... wie pan, ja w takiej sprawie... znaczy z taką sprawą... – nie mógł się wysłowić.
Stary maszynista zszedł z parowozu i stanął naprzeciw. Był wyższy od konusowatego naczelnika o pół głowy.
- Słucham pana. – odparł Matulka.
Stawiński zaczął mówić do niego patrząc się w ziemię. Z resztą i tak nie miało to znaczenia bo światło latarń rozświetlających teren zaplecza głuszyły płatki śniegu – piór anielskich.
- Mamy problem. Przyszło złe paliwo. Lokomotywy zamarzają. Nooo... jakby to powiedzieć... nie mamy lokomotywy... No, no... – tutaj jednak naczelnik podniósł głowę i spojrzał w oczy starego maszynisty. Matulka zobaczył w nich łzy i wielką, ogromną rozpacz. – Czy nie dało by się aby pojechać z pociągiem tym parowozem? Ludzie tam czekają... – koniec pytania zabrzmiał jak prośba skazańca o łaskę.
Kazimierza przeszedł dreszcz. Nie powiedział nic. Odwrócił się i wszedł do kabiny. W jego głowie był chaos. Wszystkie mięśnie drżały. Co raz fala gorąca przemieniała się w zimny pot.
- Co się ze mną dzieje? O Boże. Co mam robić? Dam radę, czy nie dam? – myśli płynęły z błyskawicznym tempie. Nagle dłoń jego bezwiednie oparła się o rękojeść dźwigni przepustnicy. Suche, żylaste palce starca zacisnęły się na stalowej sztabie. Jak za dawnych lat. Myśli zaczęły płynąć równo i gładko do przodu niczym skład pociągu.
- Pojadę, naczelniku! Dajcie mi szybko pomocnika i smar. I powiedzcie Zalewskiemu niech powie pasażerom że zaraz wyjeżdżamy w perony.
- Ojjj, dzięki, dzięki... – Stawiński miał łzy w oczach. Tym razem były to łzy radości. – Ale pomocnik, gdzie pomocnik?... – kręcił się w miejscu depcząc śnieg w kółko – Yyyy... może Łącki? Co?
- Łącki niech grzeje halę, poza tym nie chcę tego pijaczyny. Dajcie kogoś innego. – Ton głosu Matulki był znów jak za dawnych lat: spokojny, ale nie pozwalający na szansę sprzeciwu.
- Nooo... dooobra... – wycedził roztrzęsiony naczelnik i biegiem udał się do hali.

Po paru minutach przy parowozie zjawił się z bańką oleju młody chłopak. Matulka znał go, gdyż jeździł on z nim za pomocnika kilka razy. Chłopak nazywał się Michał i miał może z 19 lat. Chciał jeździć na parowozie, ale skierowano go na spalinówki. Starego maszynistę ucieszył taki obrót sprawy, gdyż wiedział że może polegać na tym człowieku. Szybko osmarowali parowóz i sprawdzili mechanizmy. Krótka chwila na nabranie zapasu węgla i wody. Wyjazd w perony. Tutaj dopiero Matulka zobaczył prawdziwą przyczynę zdenerwowania zawiadowcy Zalewskiego: wśród pokrytego białą szatą terenu stacji Piaseczno Miasto kłębił się dziki tłum ludzi pomstujących na czym świat stoi. Zziębniętych ludzi, którzy zamiast być w swych domach koczowali oczekując na jedyną możliwość dostania się do swoich rodzin, czyli pociąg, gdyż komunikacja autobusowa ze względu na opady śniegu zawiesiła kursowanie.
Zawiadowca i dyżurny ruchu stali już na przy torze nakazując drużynie parowozu dodawanie kolejnych wagonów. Dopiero gdy skład osiągnął całą długość peronu udało się zmieścić w nim wszystkim podróżnym.
Matulka wyszedł z parowozu jak przystało na maszynistę zapięty w mundur i popatrzył na wagony:
- Uuu... będzie ze 130 ton. Tyle ciągnąć bez zespolonego!? Ilu na składzie hamulcowych?
- No, no... – Dyżurny był mocno zakłopotany pytaniem – Jest kierownik i jeden konduktor. Jedźcie ostrożnie. Macie wolny szlak. Odjazd! – dodał, po czym gdzieś się ulotnił. Zniknął również naczelnik.
- Uj, to ciężko będzie. No dobra, ale jak trzeba... – Matulka rzucił w przestrzeń nocy z której leciał biały puch.

Jazda była ciężka. Parowóz dawno już miał za sobą lata świetności, a skład do lekkich nie należał. Już podczas wyjazdu ze stacji w Piasecznie było można odczuć że mocy mu brak. Pomimo dobrego ciśnienia pary ledwo wciągnęli się pod wiadukt. Ciszę wigilijnej nocy przecinał mocny huk wydechów parowozu pooooo-móżżżżż-braaaa-cieeee! Tę mowę parowozu podkreślał nieszczelny zawór podcylindrowy który na „cieeee!” tryskał parą. Gdy minęli garb wzniesienia za wiaduktem jazda stała się lżejsza. Wtedy parowóz gadał do mechanika: mam-ciiiię-wdu-pie, gdzie tym razem posykiwania były słowem „ciiiię”.

Matulka dobrze znał trasę i maszynę. Twardą, spracowaną ręką ściskał stalową rękojeść regulatora. Surowa twarz rozświetlana nikłym światłem żarówki od wodowskazu skrzyła się niesamowitym spojrzeniem. Młody pomocnik widział ten błysk, tą pewność w oczach starca i czuł że stalowa materia lokomotywy bez sprzeciwu poddaje się charyzmie maszynisty.

Stanęli na przystanku Las Lesznowolski. Matulka odezwał się do Michała:
- Uważaj młody. Teraz będzie z górki, potem ostro pod górę. Piec kładź porządnie. Wody pilnuj. Jeśli staniemy, to po nas. Nie starczy piachu więcej niż na start. W dole zaspa na pewno, jak staniemy, nie wyciągniemy się.

Ruszyli na maksymalnej mocy maszyny. W dół! Z komina wystrzelił snop czarnego dymu wymieszanego z chmurą iskier. Łoskot wybuchów z cylindrów mieszał się z klekotem zapuszczonego mechanizmu.
Matulka był w transie:
- Piasek, piasek! Kurwa kończy się! Jest 30, jest 40! Mamy prędkość! Michał, teraz piec: kładź, kładź, kładź! Woda, woooda – ciągnij! Zaspa. O Jezu! Trzymaj sięęę!...

Duuuup! Uderzenie rzuca parowozem który wbija się w białą przeszkodę w raz z całym składem. Wyjazd z zaspy. Wciąż maksymalna moc. W górę! Wskazówka manometru drga w okolicach 12. Inżektor ciągnie wysokim tonem maksymalną ilość wody. Pióropusz iskier sięga rozgwieżdżonego nieba z którego aniołowie przestali sypać białe płatki. Od góry, do góry – teraz my ślemy im czerwień i czerń!
Nagle w ciemnościach nikłe światło parowozowych latarń wydobywa potężny, kanciasty kształt wagonu. Oślepiony przez chwilę białym światłem płomieni paleniska Matulka wytęża wzrok.
- Boże, Michał, boże... Kurwa, pociąg przed nami! Hamulców nie ma! Boże ratuj! – w tym momencie poczuł szarpnięcie.

- Kazik, obudź się! Do pracy iść musisz. – Żona Matulki potrząsnęła energicznym ruchem ramieniem staruszka śpiącego na fotelu ustawionym między choinką a piecem. Kazimierz otworzył oczy i spojrzał na zegar wskazujący w pół do dziesiątej. Spakował wiktuały na „nockę”, założył mundur i płaszcz. Śnieg pod butami skrzypiał gdy szedł w stronę lokomotywowni. Szyny pozbawione puchu mówiły że ostatni osobowy przed chwilą pojechał.

Gdy przechodził obok hali napraw lokomotyw usłyszał kłótnię jakiś ludzi. Chyba zawiadowcy Zalewskiego i pierdołowatego naczelnika lokomotywowni Stawińskiego. Nie obchodziło go to. Minął bryłę nowo budowanej kotłowni i udał się w stronę gdzie ciemnościach rozświetlanych przez pojedyncze lampy zawieszone na drewnianych słupach, widniały dwie ciemne sylwetki parowozów ogrzewających hale. Podszedł do pierwszego i oświetlił go nową latarką. Parowóz był zaniedbany i szary. Z korbowodów i wiązarów odpadała brudna farba. Nagle Matulka znieruchomiał. Obręcze parowozu lśniły czystością białej stali z lekka tylko noszącej ślady rdzy.
- Ta maszyna musiała najdalej przed pół godziny jeździć! – Myśli biegły w głowie Matulki szybko – Czyli to nie był sen? Czy jednak spełniło się życzenia mojego wnuka Arka, że zanim odstawią mnie w krzaki poprowadzę jeszcze pociąg, czy to się...?
Nie kończył tego zdania. Stał przed nim naczelnik Stawiński w którego oczach widać było błagalnie.
- Yyy, panie Matulka, no... wie pan, ja w takiej sprawie... Przysłali nam jakieś złe, lewe paliwo. Lokomotywa z osobowym zgasła za Lasem Lesznowolskim. Nie mamy teraz żadnej innej sprawnej bo 453 stoi za Brzostowcem a 454 zdechła na Przeładunku. Czy dało by radę jakoś tym parowozem popchnąć ten skład do Grójca? Ludzie chcą do rodzin dojechać, a zawiadowca, wie pan, chce zrobić mi z dupy chińską porcelanę.

Przez ciało Matulki przebiegł dreszcz. Wszedł do budki maszynisty. Suche, żylaste palce starca zacisnęły się na rękojeści przepustnicy. Jak za dawnych lat. Myśli zaczęły płynąć równo i gładko do przodu niczym skład pociągu.
- Pojadę, naczelniku! Dajcie mi szybko pomocnika i smar. I jakieś szmaty żeby kocioł wyczyścił. Nie będziemy jak fleje jechać.
Naczelnik zakręcił się i szybkim krokiem ruszył do lokomotywowni.
- Tylko za pomocnika chcę tego młodego Michała!
Naczelnik tego już  nie usłyszał.

Za kilka minut wybiegł z drzwi młody chłopak z bańką smaru. Matulka znał go gdyż jeździł on z nim za pomocnika kilka razy. Miał może z 19 lat.
« Ostatnia zmiana: 25 Grudnia 2011, 22:08:06 wysłane przez Kucyk » Zapisane

Żadna namiętność nie odziera umysłu równie skutecznie ze wszystkich władz działania i myślenia, co strach.
(Edmund Burke)
bartek074
Nowicjusz
*
Długość toru:: 31 m

W terenie W terenie


« Odpowiedz #1 : 25 Grudnia 2011, 22:37:55 »
0

Jak we śnie... W zimową noc samowarkiem do Grójca. Eh...
 
Edit: Ale babola strzeliłem! Przecież to jest opisane jako sen. Czytanie ze zrozumieniem trzeba podciągnąć, bo na maturze cienko będzie.
« Ostatnia zmiana: 25 Grudnia 2011, 22:43:34 wysłane przez bartek074 » Zapisane
Ptr
Minister
******
Długość toru:: 1106 m

W terenie W terenie


FPKW


kolejka
WWW
« Odpowiedz #2 : 25 Grudnia 2011, 23:37:51 »
0

Ależ piękne opowiadanie Szok
Niezły film krótkometrażowy mógł by na podstawie tej opowieści powstać 
Zapisane

To jest przekaz.
102N
Zawiadowca
****
Długość toru:: 466 m

W terenie W terenie



jakub.luczak
« Odpowiedz #3 : 26 Grudnia 2011, 00:25:12 »
0

Przyznam, że początkowo nie chciało mi się czytać tak długiego tekstu, ale cieszę się, że się przełamałem. Warto było.
Zapisane

1. Admin / Moderator ma zawsze rację.
2. Gdy Admin / Moderator nie ma racji - patrz punkt 1.
Tp4
Nowicjusz
*
Długość toru:: 34 m

W terenie W terenie



WWW
« Odpowiedz #4 : 26 Grudnia 2011, 00:40:06 »
0

Świetny tekst. Maszyna parowa i lampa naftowa - nigdy nie wyginą!
Zapisane

SPM Maltanka
Brood.K
Dyrektor
*****
Długość toru:: 793 m

W terenie W terenie


Nic na siłę. Weź większy młotek.


WWW
« Odpowiedz #5 : 26 Grudnia 2011, 10:29:28 »
0

Proszę jaki ukryty talent mamy na forum... Covalusie - konkurencja nie śpi!   
Zapisane

emzi
Nowicjusz
*
Długość toru:: 17 m

W terenie W terenie


WWW
« Odpowiedz #6 : 26 Grudnia 2011, 16:55:47 »
0

Opowieść zaiste wzruszająca - zwłaszcza dla pamiętających czas pary na kolei. Dla przeciwwagi http://1435mm.bloog.pl/id,330680745,title,Smiertelny,index.html - niezbyt wzruszające ale autentyczne. Tak zwana druga strona medalu.
Zapisane
Brood.K
Dyrektor
*****
Długość toru:: 793 m

W terenie W terenie


Nic na siłę. Weź większy młotek.


WWW
« Odpowiedz #7 : 26 Grudnia 2011, 17:22:17 »
0

Ano, gdzie się koła kręcą, tam są wypadki... Ciekawe komentarze - i tak naprawdę trudno przyznać rację komukolwiek, podejść ze zrozumieniem zarówno do "wrażliwców", jak i "twardzieli"...
Zapisane

tompalec
Mechanik
***
Długość toru:: 211 m

W terenie W terenie


« Odpowiedz #8 : 26 Grudnia 2011, 20:33:02 »
0

Pulitzera panie dostaniesz za tą powiastkę wigiljną 
Pięknie, pięknie.
Zapisane

AXEL
Minister
******
Długość toru:: 2016 m

W terenie W terenie


www.axel-rail.pl


« Odpowiedz #9 : 26 Grudnia 2011, 20:42:46 »
0

Chyba każdemu z Nas zdarza się coś popełnić poetyckiego, zaiste z prozy czy fantastyczno - bajkowego podszytego naszymi marzeniami. Może tak stworzyć dział na forum z Naszymi opowiadaniami niczym Covalus na Swojej stronie (Marcin brachu - szacun) czy emzi na Swoim blogu (Marku, wielkie poważanie od Nas) ??

Co Wy na to? Może czas zacząć przenosić na strony nasze marzenia, myśli, wiersze, historie prawdziwe i te ze snów ??
Zapisane
feyg
Mechanik
***
Długość toru:: 232 m

W terenie W terenie


« Odpowiedz #10 : 26 Grudnia 2011, 21:30:12 »
0

To ja zapodam coś z zupełnie innej beczki, bo za patosem nie przepadam:  
http://forum.sudety.it/viewtopic.php?p=35859&sid=477eae7b2873c21c27770a3fb2c4a7a3#35859

P.S. A dla kolego Kucyka wielkie brawa!!!
Zapisane
Jsz
Zawiadowca
****
Długość toru:: 402 m

W terenie W terenie



Jakub Szadkowski
« Odpowiedz #11 : 27 Grudnia 2011, 16:42:09 »
+1

Kucyk dałeś radę z tym opowiadaniem!
Gdy stworzysz więcej takich fajnych opowiadań może warto by było wydać ich zbiór w formie książkowej,jak zrobił to kolega emzi.
Zapisane

Jakub Szadkowski
Wojtek_SZN
Mechanik
***
Długość toru:: 194 m

W terenie W terenie


« Odpowiedz #12 : 27 Grudnia 2011, 23:56:37 »
+1

Ale urwał ....Super. Za literaturą od czasu do czasu ja był ( za literatkami szczególnie, bo to i nalać i wychylić można ) ale teraz to ... Grabiński wymięka. Kucyka na dziekana Samodzielnej Katedry Literatury Pojechanej a i z tym Pulitzerem.... W każdym razie u mnie ma nagrodę Pół litera i proszę o więcej.
Zapisane
Kucyk
Minister
******
Długość toru:: 4304 m

W terenie W terenie


Bimbrownik wąskotorowy


« Odpowiedz #13 : 28 Grudnia 2011, 19:13:15 »
0

Samodzielnej Katedry Literatury Pojechanej

Może jednak Samodzielnej Katedry Pojechanej Literatury? Choć chyba Jego Magnificencja Tomasz S. nie dopuści po tym jak napisałem pracę o lodziarni w $migle.  

Bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa powstałe w reakcji na moje słowa które z kolei powstały w mej głowie pod wpływem magii świąt, piwa i pasztetu z kota.  Chichot
Zapisane

Żadna namiętność nie odziera umysłu równie skutecznie ze wszystkich władz działania i myślenia, co strach.
(Edmund Burke)
lisiogonek
Zawiadowca
****
Długość toru:: 305 m

W terenie W terenie



« Odpowiedz #14 : 28 Grudnia 2011, 19:45:33 »
0

Apetyt rośnie w miarę jedzenia - może doczekamy się kontynuacji; choć o ile dobrze pamiętam to nie pierwsze dzieło Kucyka, które z przyjemnością czytałem. A tak poza tym obiecywałeś kiedyś opowiadanko "o śmierci na torach" . Czyżby ta opowieść miała jakiś związek z tą obiecaną kiedyś przez Ciebie?
Zapisane

TWKP : LKM 26004 - już pod parą!
Paweł Niemczuk
Administrator
*****
Długość toru:: 1840 m

W terenie W terenie



WWW
« Odpowiedz #15 : 29 Grudnia 2011, 08:16:40 »
0

Wyrazy uznania, na prawdę fajne
Zapisane
Pt47-106
Ostrzeżony
Młotkowy
**
Długość toru:: 88 m

W terenie W terenie


« Odpowiedz #16 : 31 Grudnia 2011, 22:23:47 »
0

tu sa super opowiadanie
http://covalus.prv.pl/
Zapisane
Dariusz
Minister
******
Długość toru:: 1220 m

W terenie W terenie


WWW
« Odpowiedz #17 : 11 Maja 2014, 13:20:46 »
0

Chyba każdemu z Nas zdarza się coś popełnić poetyckiego, zaiste z prozy czy fantastyczno - bajkowego podszytego naszymi marzeniami. Może tak stworzyć dział na forum z Naszymi opowiadaniami niczym Covalus na Swojej stronie (Marcin brachu - szacun) czy emzi na Swoim blogu (Marku, wielkie poważanie od Nas) ??

Co Wy na to? Może czas zacząć przenosić na strony nasze marzenia, myśli, wiersze, historie prawdziwe i te ze snów ??

http://www.covalus.ovh.org/op/op96.html
http://www.covalus.ovh.org/op/op9.html
Zapisane

Kucyk
Minister
******
Długość toru:: 4304 m

W terenie W terenie


Bimbrownik wąskotorowy


« Odpowiedz #18 : 25 Grudnia 2019, 22:27:46 »
+6

Pogoda w niczym nie przypominała grudniowej. Było kilka stopni ponad zerem i ani grama śniegu. Z pod niskich chmur co chwila zrywały się nieprzyjemne powiewy wiatru. Z nieba leciał drobny, ale przenikliwy deszcz.

Korczak stał przed budynkiem dawnej stacji starając się jak najszczelniej okryć swe osiemdziesięcioletnie ciało przed ziąbem. Kopiąc czubkiem buta bez sensu zardzewiałą szynę pokrytą warstwą zeschłej trawy wpatrywał się w położony w oddali łuk gruntowej drogi wzdłuż której rosły zniszczone przez swój wiek wierzby. Deszcz to się wzmagał, to znów na chwilę cichł. Szybko robiło się coraz ciemniej, tak jak to bywa w grudniu. Korczak stał i czekał na obwoźny sklep który zjawiał się dwa razy w tygodniu na tej zapomnianej przez Boga stacyjce. Było to jedyne urozmaicenie życia starego człowieka.

Oczy starca patrzyły na równię stacyjną przypominającą szczegółami o świetności kolei. Trzy tory, zwrotnice, peron. Dziś wszystko zarosło i przestało istnieć. W oddali błysnęły światła transita. Raz po raz migały w miarę jak bryła skorodowanego pudła bujała się po dziurawym trakcie. Sklep stanął przed Korczakiem, z wnętrza wygramolił się Penkiel w brudnym dresie podając dwie wypchane foliówki.
- Co tam panie Stefku? – Rzucił od niechcenia. – Sam pan święta spędza?
- Przynajmniej będę miał spokój. – Odpowiedział z grymasem niesmaku dając gotówkę.

Korczak nie lubił Penkla. Popatrzył się na noszącą ślady blizn mordę dostawcy. Była wredna i cwaniacka. Nie lubił, ale był od niej uzależniony. Najbliższy sklep był 6 kilometrów stąd. Mimo niechęci uśmiechnął się nieszczerze do niej na pożegnanie. Wszak dziś Wigilia.

Furgon odjechał podskakując na błotnistych wybojach. Przez chwilę było jeszcze widać jedyne działające czerwone światło pozycyjne busa po czym nawet ten, inny od deszczowego krajobrazu, fragment zniknął. Wszędzie była monotonna szarość grudniowego zmroku.

Korczak odwrócił się z siatami w kierunku wejścia do budynku. Jego wzrok omiótł bryłę umarłej stacji. Tylko w jednym oknie – jego izby – świeciło się. Reszta była ciemna.

Wszedł przez sień do swojego lokalu. Ciepło promieniujące z kaflowego pieca ogarnęło stare kości. Korczak usiadł przy przykrytym ceratą stole i zamyślił się. W głowie miał widok budynku z przed chwili. Trójbryłowa sylwetka z wyniosłą częścią środkową, z boku dobudówka, z drugiej strony komórki. Przypominał sobie jak wyglądało dawniej to miejsce, w którym spędził całe swe dorosłe życie. Dawniej, czyli w czasach gdy Korczak czuł się młody. Gdy wszystko żyło. Gdy kolej była.

Z lewej na dole żyli Penklowie. Korczak ich nie lubił. Stary Penkiel był drogowcem na kolei. Cwaniak, nierób i złodziej. Kradł co popadło. Ale był w ORMO i strach było z nim zadzierać. Któregoś dnia jednak uderzył naczelnika który złapał go na kradzieży paliwa. Potem był koniec komuny i naczelnik pamiętał. Stary Penkiel z dnia na dzień został bez roboty i zapił się na śmierć jakoś w grudniu na sam koniec wieku.

Młody, ten co dziś wozi sklep, też zapisał się w pamięci Stefana. Rok po śmierci ojca, znalazł z synem Kołeckiej niewypał. Chcieli rozebrać go na proch do petard sylwestrowych. Młody Kołecki zginął, a Penkiel tylko miał twarz pociętą. Po tym mówiono że to on namawiał kolegę do rozkręcenia bomby i dlatego przeżył, iż na wszelki wypadek zostawił kompana sam na sam ze śmiercionośnym żelastwem, jednak po kilku minutach ciekawość zwyciężyła. Po tym rodzina Penklów szybko wyprowadziła się ze stacji.

Ach, Kołecka – tu Korczak uśmiechnął się do wspomnień, dyżurna ruchu z Ostrów. Mieszkała w środkowej części budynku. Piękna kobieta, istne bóstwo. Nie było mężczyzny który nie czuł by się przy niej niepewnie - taki urok miała. Niejeden stracił dla niej majątek, niejeden gotów był się dać pokroić za jej uśmiech. Ale jakoś jej los nie oszczędzał. Zawsze była sama. Mężczyźni w jej życiu byli i odchodzili. Miała dwóch synów których kochała. Młodszy, to ten co zginął od niewybuchu. Matka ledwo to przeżyła. Starszy poszedł do technikum do Kutna. Tam zaczął ćpać. Matka go próbowała ratować, woziła na odwyki, zamykała w domu, przytulała. On uciekał, nie poznawał jej, był jak zwierzę. Którejś zimy znaleziono go martwego gdzieś na ulicy. Zaćpał się, wyglądał tak że matka go ledwie poznała. Kołecka pochowała go i dwa dni później serce jej z żalu pękło. To było w święta przed dwoma laty.

W dobudówce mieszkał Dziedzicki. Stary majster od mostów. Dobry, szczery człowiek. Miał warsztacik i naprawiał rowery, motorki. Miał płyty z których lubił słuchać Brahmsa i Haydna. Korczak czasem wpadał do niego z ćwiarteczką, czy też zwyczajnie pogadać. Żył samotnie, nie miał żony, dzieci. Kiedyś zachorował i zabrali go do szpitala w Aleksandrowie. Mijały dni, a Dziedzicki nie wracał. Korczak pamiętał że była wtedy sroga zima. Któregoś dnia zobaczył iż z komina przybudówki wydostaje się dym. Bardzo ucieszył się że gospodarz wrócił i postanowił go nazajutrz, w wigilię, odwiedzić. Jednak następnego dnia dowiedział się że sąsiad nie żyje, zaś w piecu napalił Karwowski mieszkający przez ścianę i mający klucze.

Karwowski – najbliższa Korczakowi osoba na stacji. Dobry elektryk który na kolei całe życie spędził. Miał liczną i kochającą rodzinę, miał przyjaciół i zapewniony spokojny żywot na emeryturze, jednak diagnoza onkologa była dlań zabójcza. Nie zamierzał z nowotworem walczyć, bo nie chciał przeciągać tego, co nieuniknione. Zdecydował się na ten krok by nie sprawić kłopotów rodzinie. Rok temu, w drugi dzień świąt zmarł. Korczak ogromnie tę śmierć przyjaciela przeżył. Była ona tym cięższa iż był on wtedy już sam. Ukochana żona Korczaka również odeszła dokładnie rok wcześniej 25 grudnia.

Starzec wstał, zaczął wypakowywać wiktuały na wigilię. Wnętrze izby oświetlała żarówka w trochę zakurzonym kloszu. Kroił cebulę, śledzie. Pokroił chleb. I właśnie w tym momencie znieruchomiał. Przez jego ciało przeszedł chłód niczym powiew wiatru zrywającego się akurat za oknem. Stefan zrozumiał że jest sam. Sam w starej stacji, sam z dala od ludzi. Nie ma już za ścianą Karwowskiego, Dziedzickiego, Kołeckiej. I właściwie to najbliższą mu w tym momencie osobą jest ten wredny Penkiel.

Korczak otrząsnął się i wrócił do przygotowania wieczerzy. Stojący przy oknie stół pokryty ceratą zaścielił obrusem. Miedzy skromnymi potrawami postawił nadpaloną świecę. Naprzeciw siebie położył talerz. I z drugiej strony drugi. Dla kogokolwiek zbłąkanego. Dla kogoś, kto może przybędzie.

Na dworze było już ciemno. Zapalił świecę. Nie miał opłatka, zatem wziął do ręki kawałek chleba razowego. Wstał i stał przez chwilę bezradnie zastanawiając się co ma zrobić, wszak nie miał się z kim przełamać. Po czym odłożył chleb i wziął do ręki stojący na regale album ze zdjęciami. Przekładał kolejne strony uśmiechając się sam do siebie.

Zdjęcia prezentowały synów, córkę i całkiem pokaźną gromadkę wnucząt. Wszyscy byli na nich uśmiechnięci na tle plaży w Chorwacji, wysokościowców Manhattanu, czy statków w Gdańskim porcie. Takie pocztówki wysyłane tacie aby pamiętał. Wszystkie przedstawiały gromady szczęśliwych ludzi tak bliskich Korczakowi.

Starzec odłożył album i zafrasował się. Jak to było? Rok 1995. Ostatnia jazda pociągiem towarowym z Dobrego. Na stację w Krośniewicach wtacza się dumnie swoją Lxd2. Na peronie koledzy, orkiestra. Dostaje dyplom, są kwiaty, potem suto zastawiony stół w krośniewickiej restauracji, bijatyka kolejarzy z kelnerami. Takie pożegnanie zasłużonego i lubianego kolegi. Ach, ile to planów było wtedy w jego głowie których nie można było wcześniej zrealizować! Emerytura – nareszcie będzie czas na wszystko. I na odpoczynek, i na pracę w ogródku, i na robienie nalewek, na gwarny dom rodzinny, i na wnuki. Będzie czas się wyspotykać do woli ze wszystkimi, na które to spotkania nie starczyło dotąd godzin. Będzie można bez konsekwencji pyknąć po kielichu z każdym z kim najdzie ochota. I to wszystko gdy za oknem mieszkania będą, jak co dnia, przepływały pociągi.

A jak się stało – ot, tak jakoś czas przeleciał. Tych co się spotkać chciało, albo życie gdzieś rzuciło, albo odeszli. Dzieci się wyprowadziły, każdego dnia ręce stawały się coraz słabsze. I te pociągi – nie ma ich. Tory zarosły i nawet już nie rdza, a mchy pokrywają sczerniałe szyny.

Spojrzał na telefon – stara, podrapana Nokia milczała. Mając łzy w oczach pomyślał że wiele by dał by któreś z jego dzieci, wnucząt, ktoś z dawnych znajomych, ktokolwiek, nawet ten parszywy Penkiel zadzwonił z życzeniami. Telefon jednak milczał.

Korczak powstał, wziął głęboki wdech, i przełamał palcami kromkę chleba tak jak opłatek. Czego miał sobie samemu życzyć? Czego mógłby sobie życzyć w Wigilię człowiek tak samotny jak on? W małej, umarłej, zapłakanej grudniowym deszczem stacyjce położonej pośród Kujaw w miejscu zapomnianym przez ludzi i samego Stwórcę. Przez głowę przeszła jedna myśl: - Życzę sobie abym kiedyś jednak był szczęśliwy…

Starzec włożył chleb do ust, jednak gorycz samotności był silniejsza. Ściśnięte gardło nie pozwalało przełknąć opłatka. Nagle napływające poczucie samotności było jak uderzenie które zmusiło stare ciało do opadnięcia na krzesło. Jego smutne, przepełnione beznadziejną rozpaczą oczy tępo wbijały się w biały stół na którym stały potrawy których wiedział że nie da rady spożyć. Świeca paliła się lekko drgając płomieniem.

Korczak spojrzał przez okno. W nikłej poświacie chmurnego nieba widział przez nie błyski mokrych szyn po których kiedyś jeździł pociągami, które stanowiły całe jego życie, a teraz tylko deszcz je dotykał.
– Gdzie jest to szczęście? Czy w ogóle jest? – Zastanawiał się. – Zawsze myślałem że jest tuż za rogiem, że będzie za chwilę, za dwie…
Słone łzy płynęły wąwozami zmarszczek zoranej przez życie twarzy osiemdziesięciolatka.

Świeca zaczęła przygasać. Tuż przed końcem palenia zabłysła jednak na chwilę silniejszym płomieniem. Korczak w tym momencie podniósł podpartą dotąd na rękach głowę. Wyprostował się i przełknął chleb który miał dotąd w ustach. Kęs przeszedł dziwnie lekko. Po czym uczucie cierpienia jakie jeszcze chwilę temu przygniatało go ustąpiło. Ujrzał siebie siedzącego w małej izbie przy skromnie nakrytym stole, ujrzał budynek swojej stacji w deszczu, i te mokre szyny. Wszystko coraz bardziej oddalało się. Emocje się uspokoiły i to, co przykre zostawało gdzieś na dole. Jego dusza szła tam, gdzie spełni się jego życzenie. Tam będzie szczęśliwy.
Zapisane

Żadna namiętność nie odziera umysłu równie skutecznie ze wszystkich władz działania i myślenia, co strach.
(Edmund Burke)
mic
Czytelnik

Długość toru:: 3 m

W terenie W terenie


WWW
« Odpowiedz #19 : 15 Stycznia 2020, 15:51:51 »
+3

(..)
Świeca zaczęła przygasać. Tuż przed końcem palenia zabłysła jednak na chwilę silniejszym płomieniem. (...)

Niestety, fascynujemy się maszynami, torami, budynkami, dokumentami a tak mało wiemy o ludziach, którzy za tym stali i wprawiali ten kolejowy świat w ruch.

Na sylwestrowym pociągu rozmawiałem z panem Witoldem, który pracował na GrKD do początku lat siedemdziesiątych, gdy zmienił zawód. Próbuje dziś dotrzeć do ludzi, którzy wówczas pracowali na kolei i zebrać ich wspomnienia. Powiedział, że jest z tym często problem, bo nawet gdy uda mu się nawiązać kontakt z kimś kto wciąż żyje i porozmawiać, to wspomnienia zatarł już czas, a często i demencja. Starsi ludzie są sfrustrowani, ponieważ chcą opowiadać, czują nawet, że powinni, ale nie bardzo mają już co...

Ludzie znikają o wiele szybciej niż degradują budynki, wagony i nasypy...

Piękne opowiadanie.
Zapisane
Strony: [1]   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Działa na MySQL Działa na PHP Powered by SMF 1.1.21 | SMF © 2006-2009, Simple Machines
theme for 750mm.pl based on bisdakworldgreen design by jpacs29
Prawidłowy XHTML 1.0! Prawidłowy CSS!