Dwa pociągi na jednym torze. On uratował 400 osób
Rozpędzony pospieszny "Chełmianin" z powodu błędu dyżurnego znalazł się na jednym torze z pociągiem naprawiającym tory. W ostatniej chwili dostrzegł go maszynista. Pospieszny zdołał wyhamować sto metrów przed przeszkodą. Kolej o incydencie milczy.
Do incydentu doszło w piątek w pół do dziesiątej rano nieopodal Pilawy na trasie Lublin-Warszawa. Poinformowali nas o nim pasażerowie. Kolej ograniczyła się tylko do lakonicznego komunikatu na swojej stronie internetowej o "opóźnieniu" i "odwołaniu pociągu".
Mieliście kupę szczęścia
Pociąg pospieszny "Chełmianin" do Bydgoszczy (nr 25 108) wyruszył z Lublina pięć minut przed ósmą. W pięciu wagonach podróżowało ponad 400 osób. Większość z nich jechała do Warszawy, kilkunastu pasażerów miało się tam przesiąść na pospieszny do Berlina. Po minięciu Garwolina skład zaczął gwałtownie hamować. Kiedy już się zatrzymał stał w szczerym polu prawie godzinę. Potem podróżni przesiedli się do innego pociągu, który dojechał do stolicy z godzinnym opóźnieniem.
- Byliśmy umówieni na ważne spotkanie, spóźniliśmy się. Naszym współpodróżnym z przedziału uciekł pospieszny, na który mięli się przesiąść w Warszawie. Kiedy zdenerwowani zaczęliśmy pytać kolejarzy o przyczynę opóźnienie, usłyszeliśmy, że mamy wielkie szczęście, bo cudem uniknęliśmy katastrofy - opowiadają podróżni "Chełmianina".
Robotnicy rzucili się do ucieczki
Jak ustaliśmy lubelski pospieszny rzeczywiście cudem uniknął katastrofy. Co się stało?
Maszynista lubelskiego pociągu w Garwolinie miał zielone światło. Wyjeżdżając ze stacji zwolnił na rozjeździe kolejowym do 70 km/h., poczym zgodnie z przepisami zaczął zwiększać prędkość. Kiedy jechał ponad 90 km/h maszynista na końcu torów dostrzegł pomarańczowy pociąg naprawczy składający się z kilku wagonów i drezyny. Błyskawicznie włączył hamulce (pociąg jadący 90 km/h zatrzymuje się po przejechaniu ok. kilometra). Robotnicy, którzy już zdążyli zdemontować część torów widząc zbliżający się skład rzucili się do ucieczki. "Chełmianin" zatrzymał się sto metrów przed przeszkodą.
- Gdyby pociąg wyjeżdżał zza zakrętu, bądź poruszał się z obowiązującą tam prędkością do 120 km/h na pewno nie zdążyłby wyhamować. Doszłoby do tragedii - opowiadają "Gazecie" kolejarze, świadkowie piątkowego incydentu.
Dlaczego dyżurny się pomylił
Rzecznik Polskich Linii Kolejowych PKP Krzysztof Łańcucki nie chciał w niedzielę mówić o przyczynach piątkowego incydentu. - Pociąg pospieszny zdążył wyhamować w bezpiecznej odległości, dzięki czemu nikt z podróżnych nie odniósł obrażeń. To jest najważniejsze - mówi Krzysztof Łańcucki. I dodaje: - Wszyscy udali się w dalszą podróż kolejnych pociągiem.
Z naszych informacji wynika, że błąd popełnił dyżurny ruchu z Garwolina, który pomylił tory (na trasie lubelskiej, między Garwolinem, a Pilawą są dwa równoległe). Wiedząc, że na jednym z nich od rana pracuje ekipa remontowa, powinien puścić pospieszny na drugi. Nie wiadomo, dlaczego się pomylił. Jak ustaliliśmy dyżurny, mężczyzna z niewielkim stażem na tym stanowisku, ostrzegł maszynistę "Chełmianina" o przeszkodzie, kiedy ten już się zatrzymał.
Przyczyny piątkowego incydentu wyjaśnia specjalna komisja. Dyżurny z Garwolina został zawieszony w obowiązkach.
Źródło: Gazeta Wyborcza Lublin
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,8395969,Dwa_pociagi_na_jednym_torze__On_uratowal_400_osob.html