Nie wiedziałem gdzie zamieścić moje opowiadanko które przed chwilą napisałem, zatem, ze względu na to że w innych działach jakieś awantury i czystki trwają, zamieszczę je tutaj - choćby ze względu, że temat póki co jest w miarę bezpieczny względem kasowania postów. Proszę o konstruktywną krytykę prób grafomańskich maszynisty przed czterdziestką. Tfu! Po trzydziestce. Choć przyznam, że pisząc je byłem po kilku pięćdziesiątkach.
$migłoSalę Urzędu Miejskiego w Śmigle wypełniał stłumiony szmer rozmów. W centralnej części prezydialnego stołu przewodniczący rady Eustachy Mocz ze spokojem oddawał się relaksującemu wybieraniu ości z wędzonej makreli którą spożywał z „talerzyka” z zeszłotygodniowego egzemplarza „SuperPospiesznego”. Za stołami miejsca pozajmowali włodarze tutejszego regionu którzy czas oczekiwania na rozpoczęcie sesji wypełniali równie ciekawie. Pani radna Dupnik obierała wyjęte z teczki ziemniaki, radny Kondoniarewicz ucinał sobie miłą pogawędkę o swej nowej chorobie wenerycznej z kolegą Cipczakiem, zaś pani Kwocka kończyła skubać kurę. Na wieży magistratu wybiła dwunasta.
Przewodniczący zręcznym ruchem zawinął skórę i szkielet z makreli w gazetę i ugniecioną w ten sposób pigułę cisną do stojącego przy wejściu kosza i nawet prawie trafił. Tranowe łapska wytarł w spodnie, widelec przetarł o rękaw i schował w cholewę gumiaka, wstał, czknął, głośno chrząknął odbytnicą i zaczął:
- Witam państwa na XXI sesji rady gminy. Dziś w porządku mamy dwa punkty: punkt 1 – podniesienie wysokości diet radnych o 20%; punkt 2 – przyznanie dotacji dla SKPL. Czy są jakieś interpelacje? Nie widzę, zatem proponuję przejść do głosowania nad punktem pierwszym. Kto jest za?... – tu Mocz rozejrzał się po sali i uśmiechnął się w sposób w jaki mają w zwyczaju robić to ludzie od początku pewni tego co nastąpi - No to widzę, że dziś nam wyjątkowo sprawnie głosowanie idzie. Uchwała o podniesieniu wysokości diet radnych o 20% przeszła jednogłośnie.
Sala zaklaskała żywo że aż pojedyncze piórka z kury radnej Kwockiej zawirowały w powietrzu.
- Teraz przejdziemy do punktu drugiego, dotacji dla SKPL. Zaprosiłem prezesa Rapagiela aby naświetlił sprawę. Panie prezesie udzielam panu głosu. – Mocz usiadł wygodnie na zydlu i wyciągnął stopy z gumiaków. Widelec brzęknął cicho o podłogę.
Na mównicę wszedł Rapagiel.
- Panie przewodniczący, panie i panowie radni! Spółdzielnia Kręcenia Porządnych Lodów powstała dziesięć lat temu. Na bazie majątku w postaci zakładów produkcji lodów przekazanych samorządom przez Państwowe Konsorcjum Przysmaków rozwinęliśmy ogólnopolską sieć lodziarni. Robienie przez nas lodów dało szansę uniknięcia likwidacji tych zakładów. Jednakże choć kręciliśmy lody jakich jeszcze nikt nie kręcił, okazało się, że prawa ekonomii są nieubłagane i nie jesteśmy w stanie utrzymać lodziarni bez pomocy zewnętrznej. Dodatkowo zwiększa manko w kasie ustawa o podatku do słodyczy lokalnych. Z zapisów jej wynika że małe lody dla dzieci można kręcić bez opłat, natomiast za ciężkie lody które produkujemy, urząd miejski bezlitośnie inkasuje od nas podatek lodowy. Dlatego, jeśli chcecie aby wasza, stuletnia śmigłowska lodziarnia, z której jedli wasi rodzice i dziadkowie, nie zginęła musicie nas dotować! – Rapagiel przeciągnął świdrującym wzrokiem po twarzach radnych i dodał niby od niechcenia – Prowadzenie produkcji lodów reguluje ustawa lodziarska która nakłada bardzo rygorystyczne wymogi, bez spełnienia których absolutnie nie wolno robić słodyczy, zatem nastąpi nieuniknione przekształcenie czynnego, znanego na całym świecie, codzienne funkcjonującego żywego organizmu jakim jest śmigłowska lodziarnia, w kolejny zimny i bezduszny kram ze sztucznymi „ciepłymi lodami” bez szans na jego rewitalizację w przyszłości. - tu znów powiódł wzrokiem po zebranych - Możemy oczywiście dalej kręcić lody, jednakże tylko i wyłącznie na zasadach partnerskich. Dziękuję za głos. – zakończył prezes.
Na sali zapanowało poruszenie, wszak postawiono ultimatum, czego miejscowi zazwyczaj nie lubią. W szumie szeptów słychać było kilka szczęknięć otwieranych pod stołem noży.
Przewodniczący Mocz zabrał głos:
- Kto z pań, panów radnych ma jakieś pytania do pana prezesa?
Zgłosiła się pani Dupnik.
- Panie prezesie, nie mamy nic przeciw funkcjonowaniu lodziarni pod zarządem pańskiej Spółdzielni, jednakże stawia nas pan w stanie oskarżenia, że to przez radnych zakład jest w złej kondycji finansowej. Ale to przecież SKPL deklarował się, gdy przejmował w zarząd majątek, że będzie go utrzymywał z własnych środków. Mało tego, rozbuduje i stworzy zeń atrakcję na miarę Grycana. Myśmy nie protestowali, ani nie wymagaliśmy zysków bezpośrednich dla miasta oddając majątek w wasze ręce. To wy się wpakowaliście w kłopoty finansowe, ale nie przez nas. Prawo w Polsce mówi wyraźnie, że jeśli się produkuje ciężkie lody, to trzeba podatek odprowadzić. Nie myśmy to prawo tworzyli, ale my musimy go przestrzegać.
- Widzę, że głos chce zabrać pan Rapagiel – przewodniczący łypnął na prezesa, który niespokojnie wiercił się podczas wypowiedzi radnej Dupnik.
- Tak, chciałem. Odnośnie kwestii poruszonej przez panią radną, to przypomnę, że wszędzie lodziarnie regionalne są dotowane, a my musimy wiązać koniec z końcem i ponosić coroczną stratę operacyjną aby biedne, małe dzieci mogły poczuć smak lodzika... – tu Rapagiel uronił teatralną łzę.
Na taką odpowiedź radny Kondoniarewicz wypalił:
- To po co się pakowaliście w produkcję dużych lodów skoro wiedzieliście że za to podatek zostanie wam doliczony? Dostaliście dotację na małe rożki i takie trzeba było kręcić, ale wy oczywiście za hurtowe kręty się zabraliście licząc z góry, że wam podatek odpuścimy? Dziękuję za głos.
Sala zafalowała, Kondoniarewicz mądrze gadał. O głos poprosiła Kwocka.
- Ja mam takie pytanie do pana prezesa: czy mógłby pan przedstawić dokumenty księgowe ile pan ukręcił dużych lodów?
- Eeee, nie.
- A dlaczego, przecież to nie jest przestępstwo, ani ja nie mam nic do tego że pan, oprócz wykorzystania linii technologicznej do produkcji rożków, robił na niej ilości towarowe. Radni z pewnością chcieli by wiedzieć jak wykorzystywana jest gminna własność.
- A po co to pani!? – prezes nie umiał ukryć zdenerwowania.
- Jak to po co? – kontynuowała Kwocka ze spokojem bawiąc się piórkiem - Chciałbym, i myślę że nie tylko ja, dostać od pana argumenty, nie tylko werbalne, za tym że należy przyznać wam dotację na dalsze prowadzenie lodziarni. Takimi argumentami są rachunki.
- To są nasze rachunki Spółdzielni i nie mogę ich udostępniać, bo stanowią tajemnicę handlową. – zakończył ostro Rapagiel.
Przewodniczący widząc co się święci pokiwał tylko głową i na wszelki wypadek postawił obok siebie buty w pozycji gotowej do natychmiastowego założenia – lepiej jest być przygotowanym, wszak radni byli już teraz naprawdę wkurwieni.
Emocje stonował najstarszy radny Cipczak. Swoim cichym, aksamitnym, ale stanowczym głosem starego człowieka stwierdził krótko:
- Ze względu choćby na moją siwą głowę, która jest ze mną już 100 lat i która przetrwała dwie wojny, komunę i IVRP proszę, kurwa, o spokój – zdanie zakończył walnięciem pięścią w stół które rozniosło się niczym detonacja echem po korytarzach urzędu. Na sali zapanowała cisza, wszak Cipczak, pomimo 100 lat, krzepę miał niesamowitą, a pięści wielkie jak młoty.
- Panie prezesie – kontynuował Cipczak – czyście się trochę nie pogubili? Pozwólcie, że naprostuję was. – radny miał ciągoty do angielskiego sposobu wysławiana gdzie druga osoba liczby pojedynczej i mnogiej są takie same - Chcecie dostać pieniążki które możemy, a nie musimy, wam dać, a zamiast grzecznie odpowiadać na pytania, to stroicie się jakbyście już po swoje przyszli. Rozumiecie moje słowa?
Rapagiel poczuł się trochę nieswojo, ale jego bystry umysł natychmiast znalazł rozwiązanie.
- Panie i panowie radni! Nie mam prze sobie dokumentów bo są one u księgowej, której mąż miał wypadek i musiała ona oddać mu nerkę i leży w szpitalu. Jak wyjdzie biedaczka, to na pewno się z wami skontaktuje w kwestii dokumentów.
Na to Kwocka znów zabrała głos.
- Problem jaki rada widzi w działalności pańskiej Spółdzielni jest taki, że w naszej lodziarni kręci pan grube lody, zaś gmina mało że nie dostaje z nich choćby okruszków z wafelka, to jeszcze nie ma żadnej kontroli nad produkcją na powierzonej linii. Obietnica była taka, że dostaje pan zakład do dyspozycji i nie interesuje nas skala produkcji, ale to co pan ukręci: każdy kontener, paleta, karton, pudełko, rożek, lodzik, wafelek idzie w utrzymanie zakładu. Tego zakładu, a nie innej lodziarni! Sam pan powiadał: Nie lękajcie się! Niech nastąpi Spółdzielnia i odnowi oblicze lodziarni. Tej lodziarni!
Tu radni byli zgodni i w stronę Rapagiela oprócz wyzwisk poleciało także kilka ziemniaków. Prezes nawet nie próbował się bronić werbalnie pozostając przy unikaniu trafień bulwami.
Finał był oczywisty: rada dotacji nie przyznała, dobrze, że do większego rozlewu krwi nie doszło. Piszę większego, bo trochę krwi skapnęło na podłogę ratusza. Przewodniczący w trakcie trwania dyskusji kilkakrotnie zrywał się na równe nogi i za którymś razem nadepnął na ostry widelec który wypadł mu z gumiaka.
Nastał wieczór. Radni wychodzili z sali targając torby z obranymi ziemniakami i oskubanymi kurami. Na końcu sunął noga za nogą przybity Rapagiel. Szef Spółdzielni Kręcenia Porządnych Lodów czuł się jakby dostał nie tylko dwie kulki, ale także i z automatu, i z magnum, a na koniec z zielonej budki. Gdy schodził z ostatniego ze stopni ratusza poczuł że jego noga traci przyczepność. Nagle czyjeś silne ręce podtrzymały go przed upadkiem. Jednocześnie zauważył wielką psią kupę w którą wdepną, zaś kontem oka twarz przewodniczącego pomagającego mu utrzymać równowagę.
- Chodź pan panie prezesie na stronę – głos przewodniczącego był ojcowski w tonie.
Stanęli przy płocie i puścili żółte strugi fantazji.
- Wiesz na czym się prezesie pośliznąłeś? – zagadnął Mocz.
- Nooo, chyba wiem. Na g... – nie dokończył, bo przewodniczący mu przerwał.
- Dobrze myślisz, na gminnej społeczności. Ona jest jak grabie, grabi zawsze do siebie i nie lubi jak ktoś inny chce od niej dla innej społeczności coś wyrywać. – mówiąc to Eustachy poruszał biodrami - A ty prezesie też chciałeś grabić do siebie. Ale i prezes dupa, kiedy ludu kupa. – zakończył efektownym strząśnięciem pyty i odszedł kulejąc.
W świetle zachodzącego słońca Rapagiel ujrzał wysikane na ziemi z przed płotem litery S, K, P i L. Przez głowę przebiegła nagła myśl: czy nie dość że wdepnął w niezłe gówno, to na dodatek czy został na sam koniec olany?