Świat kolejek wąskotorowych SMF
11 Października 2025, 23:28:55 *
Witaj
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
w6 i... Rp 1: Serwer FTP już działa! Szczegóły na forum.
   Strona główna   Pomoc Szukaj Zaloguj się Rejestracja  
Strony: 1 2 [3]   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Wąskie tory a sny  (Przeczytany 32152 razy)
skansen
Nowicjusz
*
Długość toru:: 28 m

W terenie W terenie


« Odpowiedz #40 : 31 Października 2020, 17:39:47 »
+1

Znowu przyśniły mi się wąskie tory a dokładnie Przeworska Kolei Dojazdowa. We śnie byłem na spotkaniu w sprawie kolejki. W związku z rozbudową sąsiadującego ze stacją zakładu Axtone kolejka miała zostać przekuta na normalną szerokość toru na odcinku Przeworsk-Kańczuga... Omawialiśmy jak pogodzić to z turystycznym charakterem kolejki. Na spotkaniu ustalono, że na odcinku Przeworsk-Kańczuga zostanie zbudowany odcinek trzyszynowy dla normalnego i wąskiego toru, a dalej od Kańczugi w stronę Dynowa pójdzie już tylko tor wąski... I się obudziłem...
« Ostatnia zmiana: 31 Października 2020, 17:52:32 wysłane przez skansen » Zapisane

Pozdrawiam, Miłosz P. Mazurek
Kucyk
Minister
******
Długość toru:: 4309 m

W terenie W terenie


Bimbrownik wąskotorowy


« Odpowiedz #41 : 10 Stycznia 2021, 18:30:38 »
+3

Sen mój zaczyna się gdzieś w okolicach stacji Ełk Wąsk. Jestem tam z dwoma osobami będącymi maszynistami, którzy – nomen omen – istnieją naprawdę: młodym Bartkiem i emerytem Waldemarem.

Przyjechaliśmy w takim składzie aby uczestniczyć w jakiejś imprezie miłośniczej. Czas - to jakieś późne lato, jest pochmurno i chłodno. Chyba niedawno deszcz padał.

Idąc do stacji napotykamy na torze w leśnym wąwozie stojący Px mający być gwiazdą imprezy. W kabinie jest tylko stary, wąsaty maszynista, z resztą prawdziwy maszynista z Ełku – Antoni. Poznaje mnie, ja przedstawiam mu kolegów. Jako że parowóz ma jechać do stacji do której dreptaliśmy, ustalamy że pojedziemy na nim razem.

W kabinie zaglądam do paleniska a tam tylko na środku żarzy się kupka węgla. Ruszty na około są gołe. Zdziwiony takim stanem pytam, czy mogę sypnąć, bo skoro mamy jechać, to warto by żeby się coś tam więcej paliło. Antoni mamrocze pod wąsem że w sumie wystarczy tyle ognia, ale właściwie mogę trochę wyłożyć piec. Po dwóch łopatach stwierdza, że już starczy, chociaż ruszty nadal są gołe.

Ruszamy tendrem naprzód. W kabinie panuje ścisk, tym bardziej że ja najmocniej zajmuję miejsce, bo mam na sobie wielki plecak (chyba z browarami, bo jest ciężki, ale zawartości jego się we śnie nie dowiem). Oczywiście stało się tak jak myślałem – w piecu ciemno, zatem para tuż po ruszeniu spada z każdym obrotem kół. Maszynista widząc to zerka co chwilę na manometr i zaczyna się wiercić, bo wyjść ze stanowiska z powodu tłoku nie może, ja z kolei proponuję że jednak zapodam węgiel do paleniska. Tu zaczyna się problem, bo z plecakiem i w ścisku nie mogę się obrócić z łopatą, którą jest zwykły, ogrodniczy szpadel z długim trzonkiem. Pozbywam się jakoś bagażu, ale teraz problemem okazuje się że węgiel na tendrze jest daleko i po kilku rzutach nie jestem w stanie dosięgnąć zapasu.

W tym momencie maszynista Antoni zamyka przepustnicę, przeciska się przez nas, wskakuje na tender i zaczyna nerwowo przegarniać paliwo. Ja przesuwane bryły zgarniam tym szpadlem i ładuję przez drzwiczki. Parowóz cały czas jedzie przez mokry od deszczu las coraz wolniej, wolniej, wolniej…

Mając już piec w miarę dobrze wyłożony, i widząc że stajemy, wskakuje na lewe stanowisko i uchylam przepustnicę. Bierze mnie zdziwienie, gdyż dźwignia porusza się lekko i maszyna od razu, miękko reaguje na dopływ pary. Antoni zauważa moją niesubordynację i w pierwszej chwili srogo spogląda na mnie z tendra jakby chciał krzyknąć abym natychmiast przestał jechać, ale po chwili chyba przypomina sobie że sam mnie kiedyś egzaminował na maszynistę, uspokaja się i wraca do przerzucania węgla.

Ja jadę, jadę, jadę. Powoli, ale ciągle jadę. Wyjechaliśmy z lasu, wjeżdżamy do miasta. Takie peryferie wielkiej metropolii – kilkupiętrowe bloki luźno, ale symetrycznie rozrzucone wzdłuż dwujezdniowych arterii, asfaltowe ścieżki rowerowe, chodniki z płytek, miedzy ciągami komunikacyjnymi trawniki. I nasz tor po którym jedziemy wtopiony w to wszystko. Ledwie widoczne dwie nitki stalowe po których się toczymy.

Szlak kręci jak ścieżka, aż się boję czasami że wykoleimy się na łuku, ale wszystko gra. W pewnym momencie mam przed sobą ostry zjazd za nim łuk w prawo i wjedziemy w pola. Gdy parowóz skręca, widzę hałdę jakichś starych wkrętów do szyn nasypaną na torze. Hamuję, ale jednak przejeżdżam po niej z niewielkim chrzęstem. Gdy staję, Antoni który widział wszystko i zlazł z tendra strofuje mnie że za szybko jechałem oraz zarządza abyśmy poszli dalej zbadać czystość toru który po jakiś stu metrach znika w pobliskich zaroślach. Przy parowozie zostaje Waldemar, który ma go pilnować, co – znając usposobienie Waldemara, okaże się za jakiś czas zalążkiem kłopotów.

Idziemy po wysokim nasypie położonym między mokrymi łąkami zostawiając za sobą miasto. Toru nie widać, ślad znaczą tylko dwie linie wypiętrzenia mchu którym pokryte są główki szyn. Wygląda na to, że od wielu, wielu lat ta linia jest zapomnianą. Po chwili dochodzimy do nędznego lasu który zaczyna otaczać nasyp. Tam leżą pierwsze zwalone drzewka które swymi końcami spoczywają na żelaznej drodze. Próbuję z Bartkiem je łamać, odciągać, ale nie zawsze się to udaje. Martwię się, czy będzie czym skrócić zawalidrogi, bo na parowozie nie widziałem żadnych drwalskich narzędzi.

Nasz przewodnik zagłębia się dalej w zarośla, gdzie nie tylko przyroda, ale również ludzkie wytwory tarasują drogę – na torze stoi sklecony byle jak ze starych drzwi i okien szałas. Rozbieramy go z trudem, przy czym słyszymy jakieś odgłosy dochodzące zza zakrętu gdzie poszedł Antoni.

Na skarpie nasypu leżą szaro-ponure poprzewracane drzewka, wokół których widać jasne ślady trocin. W jednym konarze tkwi pozostawiona zakleszczona duża, ręczna piła. Widać sylwetki dwóch uciekających ludzi – kobiety i mężczyzny – bezdomnych z tego szałasu, co go rozebraliśmy, którzy w ten sposób zdobywają drewno. Krzyczymy za nimi że się nie mają czego obawiać i nie mamy do nich nic. Oboje wracają, wtedy maszynista zarządza że w zamian za drewno mają teraz swoją piłą poobcinać te końce drzew które tarasują przejazd. Ja z kolei mam przyprowadzić tu parowóz. Razem z Bartkiem ruszam w miejsce gdzie zostawiliśmy Pxa zostawiając pracującą trójkę. To będzie ostatni moment gdy widziałem maszynistę Antoniego.

Parowozu nie ma koło rozjechanej hałdy wkrętów gdzie go zostawiliśmy, ale w tym momencie przez sąsiedni, zapuszczony plac za którym widać mury jakichś dawnych zakładów maszeruje ku nam uśmiechnięty Waldemar mówiący że przestawił parowóz z lepsze miejsce. Tym lepszym miejscem okazuje się jakaś stara hala fabryczna. Jest ona częściowo zagracona jakimiś maszynami, rurami i skrzyniami z blachy. Wszystko wewnątrz sprawia wrażenie, że zakład nie funkcjonuje już od kilkunastu lat. Między tymi gratami stoi nasz Px, zaś Waldemar tłumaczy że przejechał tu czajnikiem aby nabrać wody. Oprócz napojenia także nakarmił lokomotywę, niestety zrobił to na swój sposób ładując do pieca tyle węgla ile dał rady, tak, że cały otwór drzwiczek jest nim zapchany do samej góry.

Problemem staje się jak z zakładu wyjechać, bo widzimy plątaninę torów. Waldemar kieruje jazdą, wszak twierdzi że wie jak wjeżdżał. Oczywiście, w snach nie jest to takie proste że wystarczy cofnąć się i już jesteśmy w poprzednim miejscu. Po chwili jedziemy po przyjaźnie wyglądającej plątaninie chodników, ścieżek rowerowych i trawników w których zabudowane są szyny, jednak czas upływa, a nie widać naszego lasu gdzie bezdomni mieli sprzątać drzewa.

Po kilku kilometrach krajobraz się zmienia – jadę najpierw między ogródkami działkowymi gdzie zaciekawieni ludzie wychodzą i witają dawno nie widziany pociąg machając nam, potem szlak biegnie między sadami, gdzie nie ma już żywej duszy. Prowadzi nas droga wysypana białym, ubitym kruszywem z którego tylko czasami wyłaniają się rdzawe plamy główek szyn. O dziwo parowóz jednak jedzie płynnie i sprawnie żłobiąc koleiny na tym przysypanym torze.

Dojeżdżam do wielkiej starej cegielni. Za częściowo rozwaloną, starą, zespawaną z prętów zbrojeniowych bramą którą przekraczamy jest zarośnięty betonowy plac z zatopionymi weń szynami, widać jakieś zabudowania i częściowo walące się kryte czarną papą dachy charakterystyczne dla tego typu obiektów. Miejscami mury też się walą odsłaniając czerwone sztabki cegieł. Nad wszystkim góruje potężny, ceglany komin.

Wjeżdżam do wnętrza zakładu, bo tak prowadzi tor. Tu widać, że może z zewnątrz cegielnia wygląda na opuszczoną, jednak w środku coś się dzieje. Chyba ktoś tu jest. Stajemy aby zasięgnąć informacji jak mamy dalej jechać. Po chwili z bocznego pomieszczenia wychodzi elegancka pani, która widząc nas z uśmiechem stwierdza: O, panowie przyjechali obejrzeć kolejkę! Odpowiadam na powitanie: Jeśli chodzi o ścisłość, to raczej my możemy pokazać kolejkę. Mówiąc to wskazuję na parowóz. Pani z niedowierzaniem dotyka kotła maszyny, obchodzi ją i stwierdza: Prawdziwy…

Po chwili mówi nam że jesteśmy w ełckim muzeum kolei wąskotorowej. Cieszymy się zatem myśląc że jesteśmy blisko stacji gdzie mieliśmy pierwotnie się dostać, niestety pani wyjaśnia, że muzeum kiedyś było przy dworcu, ale zostało przeniesione daleko poza miasto do tej starej cegielni. Aby dostać się na szlako wąskotorówki musimy jechać dalej przez hale i tam będzie wyjazd. W międzyczasie kolega Waldemar opowiada kolejnej grupie turystów o parowozie wzbudzając swymi opowieściami ogromne zainteresowanie…

Jedziemy przez częściowo zrujnowane pomieszczenia przemysłowe zakładu torem wtopionym w betonową posadzkę przejeżdżając co raz kolejne otwory w ścianach dzielących obiekt. W którymś z hangarów pośród odpadającego tynku, zapachu stęchlizny i stosów zmurszałych sypiących się cegieł widać na ścianach symbole okultystyczne. Po środku zaś stoi betonowy ołtarz z umieszczoną na nim wygiętą z drutu głową kozła wpisaną w pentagram. Po bokach grube, nadpalone, oblane spływającym woskiem świece dopełniają nastrój.

Czuję się nieswojo, bo wszystko wskazuje że jesteśmy w miejscu gdzie odprawiane są czarne msze, jednak już po chwili zjawia się człowiek w garniturze i okularach serdecznie nas witając, przedstawiając się jako kustosz i wskazując dalszą drogę. Jako że widzi niepokój w moich oczach szybko wyjmuje z kieszeni pilota i naciska przycisk. W tym momencie wiszące u okien resztki poszarpanych kotar zaczynają się gwałtownie poruszać, belki stropu niebezpiecznie trzeszczeć sypiąc próchnem, z pomiędzy cegieł na stosach błyskają blade ogniki, a ze szczelin płyt ołtarza zaczyna sączyć się czarny dym. Pokaz trwa dosłownie kilka sekund ale robi na nas piorunujące wrażenie. Nasz gospodarz widząc to mówi z zadowoleniem: Aby w obecnych czasach czymkolwiek zaskoczyć klienta, potrzeba naprawdę mocnych bodźców. Zapraszamy zatem turystów aby oprócz oglądania ekspozycji wstąpili na czarną mszę. Trochę elektroniki i siłowników robi swoje, co z resztą i po was widać. Jego uśmiech potwierdzał uzyskanie wrażenia jakie było zamierzone. Jedźcie na wprost, zaraz będą Sypitki.

Wyjeżdżamy z cegielni. Tor jest zarośnięty mchem. Ile tu nic nie jechało – 20…30 lat? Jednak wciąż nie wykoleiliśmy się. Tuż przed nami majaczy teraz jakaś inna budowla. Jest to most. Jednak most bardzo dziwny. Koryto idącej w niewielkiej dolinie rzeki ma może 40 m szerokości. Widać że nurt płynie niespiesznie tylko wąskim, przeciwległym pasem, reszta jest zamulona. Po środku rozlewiska na starych, popękanych i zbielałych od słońca palach wsparty jest stalowy most obrotowy. Jednak w odróżnieniu od tego w Rybinie gdzie przęsło jest wysoko, tak że tor na szlaku i na moście są równo, tu konstrukcja jest tuż nad wodą, a do zagłębionego mostu z obu stron tor prowadzony jest po betonowych pochylniach. Na dole, tuż przed przeprawą, widnieją żelbetowe konstrukcje wzmacniające owe najazdy w formie jakby zamkniętych od góry bram.

Staję parowozem przed zjazdem i z Bartkiem idziemy ku przeprawie. Waldemar został na parowozie, co będzie miało znów przewidywalny skutek. Dochodzimy do rzeki obserwowani z pobliskich skarp przez miejscowe dzieciaki. Konstrukcja mostu wygląda na starą i niekonserwowaną od lat. Podpory z potrzaskanych bali drewnianych mają już zaokrąglone od wiatru, wody i słońca wierzchy, na moście podkłady są poprzesuwane i w większości dziurawe. Resztki chodnika między szynami wskazują, że nikt przez ostatnie 30 lat nie remontował obiektu. Stal konstrukcji pokrywa ciemnobrązowa, jednolita, wieloletnia rdza na której jedynymi wyróżniającymi się punktami są złącza, na których w sąsiedztwie stykających się blach i nitów rdza ma kolor jasno-karminowy świadczący o tym, że elementy się wzajemnie poruszają. Że trą o siebie.

Gdy oglądam dźwigar mając coraz większe wątpliwości co do jego stanu, podchodzi do nas starszy, siwy człowiek który wskazując na dymiący w oddali parowóz stwierdził jakby nigdy nic: Chcecie przejechać, to już kręcę. Po czym podszedł do stojącego wzdłuż nurtu przęsła, odblokował dźwignię ryglującą połozenie i zaczął popychać konstrukcję krocząc po drewnianej kładce ułożonej w kształcie okręgu tuż nad powierzchnią wody.

Dźwigar zaczął wydawać odgłosy skrzypień, trzasków i stuków. Już gołym okiem widać było, że konstrukcja jest bardzo wiotka. Wszystkie złącza są luźne, a ich luzowanie trwa kilka dziesiątek lat, bo stan wyrobienia nitów w otworach jest wyjątkowo zaawansowany. Po chwili obrotnica ustawiona została tak, że tor leżący na niej połączył się z torami schodzącymi z najazdów.

Zapytałem dziadka czy aby na pewno można przejechać parowozem przez most, na co pan nieco zdziwiony odparł: Oczywiście, ale trzeba sprawdzić tylko czy gniazdo skrętu jest dobre. Weszliśmy wszyscy pod konstrukcję po małej kładeczce. Łby śrub trzymających łożysko obrotu były częściowo ucięte kątówką. Cięcia były świeże. Nasz przewodnik był z tego faktu niezadowolony pomstując w kierunku pobliskich zabudowań i wymieniając nazwisko rodziny sprawców, jednak ciągle upierał się, że można jechać.

Zapytałem kiedy ostatnio po moście jechał pociąg. Mój rozmówca określił czas na początek lat ‘90. W każdym razie było to związane z zamknięciem ruchu za Sypitki. Pan ten zawsze obsługiwał ów most i pomimo tego że nie ma na nim już ruchu, na rzece też od dziesiątków lat nic nie pływa, a sam operator jest od ponad 20 lat na emeryturze, codzienne dwa razy kręci belką aby mechanizmy się nie zastały. Dowiedziałem się też, że tuż za mostem jest owa stacja do której zmierzamy. W tym momencie usłyszałem łomot.

Odwróciliśmy się nie wiedząc co jest jego źródłem, jednak chmary miejscowych dzieci biegnących w jednym kierunku jasno wskazywały miejsce. Nasz Px stał lekko wykolejony tendrem przy bramie kończącej zjazd z pochylni. Na początku pomyślałem że niezahamowany parowóz stoczył się przypadkiem ku wodzie i szczęściem się wykoleił i zatrzymał, jednak kręcący się opodal Waldemar miał wyjątkowo teatralnie zdziwioną minę, że wywnioskowałem iż ma coś z zajściem wspólnego. Okazało się że chciał pomóc i podjechać lokomotywą bliżej, aby było szybciej…

Ktoś z gapiów przyniósł jakieś narzędzia, ktoś jakieś stare żelastwo i sposobem, na betonie czajnik wkoleiliśmy. Cieszyłem się, że miałem szczęście, bo Px nie uderzył w tą żelbetową bramę i nie ma śladów incydentu, gdy zadzwonił telefon. To był maszynista Antoni, który jakoś zorganizował numer do mnie, i teraz podniesionym głosem dopytywał się gdzie się podziewamy. Odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że dojeżdżamy do Sypitek. Masz natychmiast jechać do Ełku, tu wszyscy czekają! Co, Sypitki? Musiałeś pojechać starą, nieczynną bocznicą na około. Nawet nie wiedziałem że tam tory jeszcze są. Wracaj prędko! Po drugiej stronie w głosie czuć było wściekłość, ale dominowała ulga że nam nic nam się nie stało.

Pozostał już tylko jeden problem – most. Zastanawiałem się jak go pokonać. Z jednej strony strach o parowóz, z drugiej świadomość że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, jeszcze ta adrenalina że co, ja nie przejadę? Oprócz tego laur tego co pierwszy raz od ćwierć wieku i zapewne ostatni przejedzie... I gdy właśnie wpadłem na iście salomonowe rozwiązanie, aby tę zaszczytną i jakże niebezpieczną misję powierzyć Bartkowi, usłyszałem syk pary z silników. Powoli na most wtaczał się tendrem Px prowadzony przez Waldemara.

Konstrukcja jęknęła gdy zwiększało się obciążenie, przęsło nieco zachwiało się balansując na łożysku niczym ramiona wagi, z elementów zaczęły odspajać się drobinki brudu i rdzy znacząc na wodzie miejsca upadku kółkami. Drżenie podpór mąciło taflę wysyłanymi okręgami fal. Parowóz jechał przy wtórze coraz głośniejszych chrzęstów i pisków kratownicy, widać było jak spróchniałe mostownice lekko uginają się pod obciążeniem, z części odpadały źdźbła drzazg. Cała belka pracowała skręcając się niczym świder. Było coraz więcej kółek na wodzie. Każde złącze krzyczało. A parowóz coraz dalej wjeżdżał. I wtedy obudziłem się…
Zapisane

Na peronie zostało wszystko to Cię męczy.
Patrząc z kabiny FAURa* świat wydaje się lepszy.


*) tu można wstawić każdą serię lokomotywy.
Cordylus
Zawiadowca
****
Długość toru:: 334 m

W terenie W terenie



« Odpowiedz #42 : 10 Stycznia 2021, 19:28:26 »
0

Klimat tego snu jest niesamowity. Bardzo zbliżony do snów które ja mam. Ogólnie rzecz ujmując właśnie jakieś takie krajobrazy przedmieść, opuszczonych linii, zrujnowanych zabudowań i wiosek gdzieś na uboczu widuję w swoich snach nader często.

Tak więc widziałem oczyma wyobraźni bardzo dobrze co się tam działo. Piękne!
Zapisane
ksiezyc_nad_gieesem
Gość
« Odpowiedz #43 : 10 Stycznia 2021, 22:27:25 »
+4

"Śniło mi się, że jestem wózkiem peronowym, a hrabina ciągnie mnie za dyszel"

Bohumil Hrabal - Pociągi pod specjalnym nadzorem.

Bądźcie zdrowi.

Jarek
Zapisane
MBd1-138
Młotkowy
**
Długość toru:: 109 m

W terenie W terenie


« Odpowiedz #44 : 11 Stycznia 2021, 19:52:24 »
0

Kucyku, sprawdź czy do piwa które spożywasz nie dodają jakiś dopalaczy
Zapisane
Strony: 1 2 [3]   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Działa na MySQL Działa na PHP Powered by SMF 1.1.21 | SMF © 2006-2009, Simple Machines
theme for 750mm.pl based on bisdakworldgreen design by jpacs29
Prawidłowy XHTML 1.0! Prawidłowy CSS!