Sobota przyniosła pociąg konkretny. Pięć klas rumuńskich trzeba było zaprowadzić do Tarczyna i z powrotem. Do tego zadania została wytypowana stojąca od dłuższego czasu w rezerwie 465... Będzie to opowieść o ludziach mających jazdę w sercu.
Gdy w sobotnie przedpołudnie strudzona 454 wystawiała jak co dnia wagony w stację, skryta nieco z boku hali lokomotyw 465 powoli nabierała temperatury ogrzewana wiosennymi promieniami słońca pracując na wolnych obrotach. W równym rytmie pomruków jej nowego silnika czuć było ukrytą moc. Zapach nagrzewającej się bryły metalu stawał się coraz bardziej wyraźny, w końcu nadszedł czas wyjechać w perony. Już pierwsze chwile jazdy manewrowej dawały przyjemność. Ten zryw, ta błyskawiczna reakcja na zmianę pozycji, nieosiągalna na 454, stwarzały wrażenie że z samochodu osobowego przesiadłem się do dobrej, sportowej fury. Miękko, acz stanowczo - bez cienia sprzeciwu potężny silnik reagował na zadane obroty. Po chwili zderzak lokomotywy dotknął wagonowego. Nic jeszcze nie zapowiadało pozytywnych emocji które miały nadejść.
Ruszyliśmy z peronów miękko na 3 pozycji. Gdy tylko minęliśmy zwrotnicę rozjazdu nr 6 w ruch poszły piasek i 6 pozycja, a zapięte 125t nabierało stanowczo prędkości. Ostry łuk i przejazd na wyjeździe nie przerwał wytężonej pracy silnika dymiącego na szaro, zaś koła wydawać zaczęły miłe dla uszu syknięcia ocierania się obrzeży o zewnętrzną szynę. Gdy pociąg wznosił się na stromą pochylnię ku wiaduktowi, a 8 pozycja zmuszała tłoki do maksymalnego wysiłku, nad całą okolicą zawisła chmura ciężkiego, gęstego od olejowych oparów, dymu. Skład rozpędzał się do rozkładowej czterdziestki przecinając skrzyżowanie za skrzyżowaniem. Czasem tylko krótki, mocny ryk niskotonowej syreny hamował lekkomyślnych kierowców przed zbytnią poufałością w kontaktach z groźną bryła stali. Dla pozostałych sam widok stumetrowego beżowo-czerwonego węża tnącego bez żadnej niepewności przez przejazdy powodował odruchowe wciśnięcie hamulca.
Minęliśmy Zalesie, Gołków, Głosków. W końcu przyszedł czas na najpiękniejszy odcinek do jazdy: prosty jak strzała, dobrze utrzymany tor do skrzyżowania z Millennium do samego Tarczyna. Tam mocy nigdy nie było za wiele. I tu się tak naprawdę zaczyna to, co chcę przekazać.
Ryk 12 cylindrów pracujących na maksymalnym napełnieniu mieszał się z upiornym wręcz wysokim tonem pracujących z największą wydajnością turbin. Szum powietrza zasysanego przez wielkie gardziele filtrów współgrał z ogłuszającym hukiem pracującego śmigła wentylatora przedziału chłodnic, z których wyrzucany strumień gorącego powietrza łączył się nad lokomotywą z wysokim słupem ciemnych spalin i razem ciągnęły się nad wagonami niczym potężne cielsko skłębionego, mistycznego węża. Falujące, rozgrzane masy wyrzucane przez lokomotywę dawały niesamowity, nieziemski cień na piaszczystej drodze sunącej wzdłuż toru nakrywając swą poplątaną konstrukcją sunące równo bryły wagonów.
Wielki stalowy wąż pędził z pełną prędkością przekazując jakąś niesamowitą wręcz energię swym uczestnikom. Czytelniku:
słyszysz ten dźwięk, czujesz ten pęd? Tę adrenalinę w żyłach?Tego nie opiszą żadne słowa, te pół tysiąca koni mechanicznych, i
ta nuta silnika podkręca emocje: 1500 na budziku - nic innego tak nie kopie!Jest w takiej jeździe coś nieopisanego. Jeśli ktoś nie zaznał tego - nie zrozumie. Było w tej stanowczej jeździe coś pięknego, zarazem groźnego i niesamowitego. Marzę o wielu takich jazdach.
Ja chcę czuć tę prędkość, chcę czuć że żyję!Parowozy są piękne. W spalinowozach drzemie ogromna siła. Sam już nie wiem którą trakcję wolę. Wystarczyła jedna, niesamowita jazda abym stracił pewność. Ale żeby to poczuć, to jazdę trzeba mieć w sercu...
W poście wykorzystałem cytaty z Do fury.