No dobra, pora kończyć nasze story. Do końca kwietnia udało się przywrócić przejezdność odcinka km 25,365 – 27,874. Pierwszy pociąg dotarł do stacji Tarczyn Wąsk. 3 maja.
Ku przestrodze – cz. 4. Spojrzeć prawdzie w oczy.Teraz zadajmy sobie takie szczere pytanie: czy nie mam racji że Piaseczno miało cholernego farta? Farta, bo akurat zima była łaskawą; bo ludzi się jesienią nie zwolniło, więc wykwalifikowany personel był; że były podkłady (no, przyszły na koniec lutego, ale przedtem i tak nie było można wymiany robić); że w ogóle była chęć wśród załogi?
Farta, że w ogóle za ten odcinek drogowcy się zabrali już w styczniu, a nie w połowie marca, albo w kwietniu? Tak, Panowie. Piaseczno miało tym razem cholerne szczęście. W innym przypadku, gdyby zabrakło choć jednego czynnika z wyżej wymienionych, Kolega Zgroza musiałby wpisać obok nazwy Piaseczyńska Kolej Wąskotorowa zamiast dumnych 15, jedynie 11 czynnych kilometrów.
Po co ta cała pisanina? Chcę uświadomić, że dziś już nie wolno spać spokojnie, myśląc iż skoro w zeszłym roku wymieniliśmy 700…1000…1800…2500 (hehe, kto tyle wymienia?) podkładów, to na całej linii kolejowej na lata będzie spokój. Chyba że się ma w zarządzie 3 km, to może i będzie spokój, ale jak jeździ się na 10…20…30…40…50 km - to umarł w butach.
No załóżmy że i owszem, wymieniliśmy te podkłady, ale przecież nie na całej linii, tylko tu, tu, tu, i tam. A ile jest miejsc w których nie zdajemy sobie sprawy z tego co się w podsypce dzieje? No właśnie, tu sedno serii „Ku przestrodze” – tego
nie wiemy, i wiedzieć nie będziemy, aż do czasu rozpoczęcia w tych miejscach naprawy, lub wydania zakazu eksploatacji.
I naprawdę, nie ważne czy to Ełk, czy Piaseczno, czy Rogów, czy Żuławy, czy Środa, czy Przeworsk, czy Bytom, czy… – każda kolej polegnie, gdy będziemy opierać się na przeświadczeniu że „w sumie jest dobrze” nie znając, a szczególnie nie chcąc poznać tego jak jest naprawdę, i kres ten nastąpi niezależnie jak wielkim sentymentem darzymy swą wąskotorówkę i jak wielka jest jej renoma turystyczna.
Nie bagatelizujmy tego co napisałem, lecz wyciągnijmy wiedzę na braku której o mały szpał Kuc się nie poślizgnął i nie runął.
Słyszę głosy:
„Czep się tramwaju, przecież robimy dokładnie to, co diagnosta zalecił!”.
Załóżmy, że kontroler stawia ultimatum:
albo 450 podkładów wymienicie, albo nie jeździcie. Dla niektórych oznacza to tyle, że 450 szpał trzeba zabudować i jest już git, bo dopuszczenie będzie. A dla fachowców to sygnał, że kolej ta umiera na naszych oczach, bo te podkłady trzeba było wymienić aby w ogóle, fizycznie móc pojechać. A co tam pojechać – przez rozłażące się przęsła przejechać!
W przyszłym roku może (daj św. Katarzyno!) będzie to samo, a za dwa lata gwarantuję, że w rygorze bezwzględnej wymiany będzie też liczba 450 tylko o jedno zero powiększona, o ile wcześniej coś nie wylezie. Która nasza kolej to udźwignie?
Jeszcze raz gorąco namawiam: twórzmy za wszelką cenę własne, choćby mikroskopijne, ale oparte na naszych zasobach – nie żadnych wyimaginowanych „bo starosta/burmistrz musi dać” – brygady codziennej walki ze zgniłymi podkładami. Nikt za nas ich nie wymieni, a jeśli wymieni, to się ucieszymy że praca poszła szybciej i oprócz tego co nasze ręce zrobiły jest jeszcze jakaś wartość dodana.
A jeśli jednak kiedyś znajdzie się wśród nas taki, co stwierdzi że piszę głupoty, to niech przypomni sobie słowa że historii się nie zmieni i trzeba się pogodzić z tym że godzina, w której zgnije ostatni podkład wymieniony siłami odcinka drogowego PKP, jest coraz bliżej.
Po tym zaś, co sam na swym podwórku ujrzałem i przeżyłem, znacząco zmienił się mój pogląd na tematyczny początek końca. Uważam że on jest o wiele bliżej niż sądziłem.
Aby jednak nie kończyć tak marsowo, chcę wszystkim nam życzyć, aby jedyną tarczą D1 jaką nasze wąskie tory będą oglądać, była taka oto jak ze zdjęcia poniżej – wykonana z łopaty którą za chwile, po regeneracyjnej przerwie na papierosa, nasi drogowcy zaczną zasypywać nowo naprawiony tor.
Pozdrawiam serdecznie i kolejowo!