Na wstępie kolejnej biesiady infrastrukturalnej odpowiem na kilka pytań Czytelników:
Kolega Vincent pyta: Jaka to herbatka, ta którą pijam?
- Dębowa, mocna, długo parzona.
Kolega Zgroza pyta: Co z jeżem?
- Lenin zawsze powtarzał, że każda rewolucja wymaga ofiar.
Kolega Ptr pyta: Czy będzie wojna między SKKW a TPKKD?
- Wojna nie, ale będzie taka walka o KrKD, że kamień na kamieniu nie zostanie.
Ad rem. Ten, kto z uwagą czytał poprzednią część sagi pochwalnej o ostatecznym rozwiązaniu kwestii zakrzaczeń wie, a kto nie czytał – się dowie zaraz, że najszybszą metodą pozbycia się ściętych krzaków jest ich zgrupowanie, poczekanie aż przeschną i utylizacja termiczna. Sam proces kremacji został już omówiony i ze względu na swą prostotę nie wymaga dodatkowych komentarzy. Dziś jednak zajmiemy się o równie istotnym zagadnieniem, mianowicie jak ekonomicznie i sprawnie transportować krzaki.
62. Tajemnica Wszechświata, czyli rzecz o mechanicznym zwalczaniu roślinności. Część 5.Zniechęcenie – to uczucie występujące, gdy wydaje nam się że ciężar przedsięwzięcia nas przerasta. Najczęściej jest tak gdy nie wierzymy we własne możliwości. Walczymy z krzakami mając ograniczone siły i mało czasu. Tniemy, tniemy, tniemy i już ręce nas bolą, a wciąż końca nie widać, choć łan położonych krzaków sięga horyzontu. I wtedy wdaje się w nas zwątpienie: nie damy rady tego wywieźć, nie mamy na to czasu, paliwa, sił... I tu poddajemy się najczęściej i usprawiedliwiamy przez wmówienie sobie, a zwłaszcza innym uczestnikom batalii, że nie trzeba wywozić tego szajsu. O destrukcyjnych skutkach takiego myślenia przy czyszczeniu terenu na GrKD już informowałem. Lecz znów powtórzę: wystarczy trochę zmodyfikować tradycyjne sposoby działania eliminując elementy, które w jakiś niewidoczny sposób absorbują ogromną część energii. Ale, przede wszystkim, uwierzyć że się da...
Wygrana wojna, to przede wszystkim kwestia transportu.Najczęściej stosowaną metodą, gdy zachodzi potrzeba przewiezienia badziewia, jest, o czym wcześniej wspominałem, ładowanie go na platformy kolejowe w ramach wiosennego zrywu estetyzacyjnego. To, że taki zryw jest kłopotliwy gdyż wymaga angażowania paliwożernej lokomotywy, oraz o fakcie że nigdy na niego nie ma wystarczająco czasu, wszak ważniejsze sprawy są na głowie przed rozpoczęciem sezonu, tego wyjaśniać nie muszę. Zajmę się techniczną kwestią ładowania/rozładowywania krzaków.
Wersja tradycyjna: podjeżdża pociąg z platformą, ludzie gramolą się z kabiny i zaczynają wrzucać ksztole. Oczywiście wrzucają jak popadnie. I z jednej, i z drugiej strony lory. Jedne wzdłuż osi wagonu, inne w poprzek nie bacząc oczywiście, w którą stronę skierowane są końce (pisząc o „końcu” będę miał na myśli miejsce ucięcia). Platforma jest wysoka, warstwa charmęzi szybko rośnie osiągając ponad dwa metry od powierzchni gruntu, zatem, skoro nie jesteśmy w stanie kłaść towaru na wierzch, nastaje czas radosnego rzucania drapakami na górę licząc, że jakoś z tej sterty nie spadną. Wagon w mig zostaje załadowany powietrzem, wszak rosochate odrosty mają ogromną kubaturę. Pociąg rusza, gubiąc po drodze towar, który częściowo sam spada, bądź, gdy zahaczy o cokolwiek, jest ściągany.
Pociąg dojechał na miejsce i teraz następuje rozładunek. Znów każdą z gałęzi trzeba zdjąć i odrzucić. Zmieszane na platformie ścierwo plącze się, spada. Ktoś musi wejść na górę, nogi grzęzną mu w cierniach, ktoś inny odebrać i odciągnąć –
Którą stroną podajesz debilu!? Połowa ludzi stara się robić, druga część kręci się robiąc zamieszanie, jakiś gość po ryju witką dostał... Armagedon.
Ale nie zaprzeczysz Czytelniku, że przecież tak wygląda każde zwożenie? Nic zatem dziwnego że żaden z zarządców nie go lubi.
Poniżej: Przykład niewykorzystania platformy. Krzaki rzucone są luźno, byle jak i pod kątem w górę, tak wysoko jak stojąc na ziemi dało się narzucić. Część z nich nie dojedzie na miejsce – w trakcie jazdy pospadają.

Drogi Czytelniku, widzę że zauważyłeś w powyższym akapicie nie jeden, a dwa problemy. Jeden to sama technika załadunku, a drugi to konieczność organizowania całej indywidualnej akcji. Postaram się wyjaśnić na czym zamysł racjonalizatorski mający na celu zmniejszenie strat energii może polegać. Ale dziś się skupimy tylko na kwestii technologicznej, bo istnieje jeszcze jedna, o wiele trudniejsza i niewygodna, ale o niej kiedy indziej.
Korona cierniowa.Zostałem ostatnio posądzony przez jednego z Kolegów o naigrywanie się z Biblii. Jak ktoś nie rozumie różnicy między żartem a celową obrazą, to niech się obraża. Ja Biblię czytam, bo jest tam wiele mądrości. Ot choćby, jeśli chodzi o przewijającą się we wątku herbatkę pobudzającą horyzonty, to powiem Wam, że Pismo Święte dwa razy wspomina o piciu: raz o winie które rozwesela serce człowieka, drugi raz o wodzie gaszącej pragnienie osła.
We fragmencie Ewangelii o męce Pańskiej jest opis jak żołnierze Piłata wkładają na głowę Chrystusa „koronę” z cierni. W odzwierciedlających Pasję obrazach czy rzeźbach korona cierniowa przedstawiana jest jako gustowny, rzekł bym twarzowy, wianek z podwójnego, bądź potrójnego splotu równych, cienkich gałązek z kolcami. W rzeczywistości nakładanie cierni na głowę, jako sposób humiliacji i zadania delikwentowi dodatkowego cierpienia było stosowane dość powszechnie w różnych innych, poza opisanym w Biblii, przypadkach, zaś trudno domniemywać że komuś by się chciało produkować specjalnie, nawet dla tzw. beki, takie fajne o-ringi na głowy skazańców.
Technologia maltretowania była dość prosta: na dyńce koleszki przytrzymywano wiązkę gałęzi, bądź krzak jakieś tarniny a następnie napierdzielano kijami od góry weń odpowiednio, że gałązki zbijały się i wzajemnie przeplatały, zaś ciernie stabilizowały położenie kasku wbijając się w skórę koronowanego. Zatem podstawą konstrukcji czapy były, można powiedzieć, sfilcowane patyki.
A gdyby tak skorzystać w działaniach infrastrukturalnych z mądrości Pisma Świętego?...
Pochwała Wmc/d-ty.Ustaliliśmy już, że zwożenie platformą jest nienajlepsze gdyż: potrzeba lokomotywy, maszynistów, platforma jest wysoka, co utrudnia załadunek, wyładunek jest mozolny, ale czemu upierać się przy platformie, skoro mamy o wiele lepszy pojazd?
Najczęściej używanym na kolejach wąskotorowych środkiem transportu szynowego jest drezyna, a dokładniej wózek motorowy
made by WMD Koronowo. I to z jej zalet takich jak nieduża wysokość podłogi paki, tylna burta, czy mobilność należy korzystać. Opiszę poniżej jak efektywnie wykorzystać te cechy.
Drezynę do wożenia ksztoli trzeba przygotować. Mianowicie paka musi być całkowicie pusta. Jeśli w podłodze są jakieś dziury lub wyrwane deski to trzeba by je zabić blachą, aby powierzchnia ładunkowa była jak najbardziej gładka – ma to kolosalne znaczenie przy rozładunku. Taka ogólna dygresja: wuemcety mają oryginalnie podłogi z calowych desek dębowych najczęściej mocno już zużytych. Ja polecam, jeśli jest taka możliwość, aby zastanowić się czy nie pokryć dna skrzyni sklejką wodoodporną. Wymiana całości to wydatek 500 zł, a jakość użytkowania jest nieporównywalna.
Gdy mamy sprzątniętą część ładunkową boczne burty boczne opuszczamy, ale tylną zastawkę zostawiamy.
Załadunek przebiega w ten sposób, że ustalamy najpierw na którą stronę będziemy cały towar zrzucać. Piszę zrzucać całość, gdyż trzeba mieć świadomość, że nie będzie możliwości rozczepienia krzaków po załadunku wykonanym wedle poniższej instrukcji. Słowem cała wywieziona porcja będzie zwalana na bok jako jedna kostka. I z tej strony mają się znaleźć końce drzewek.
Teraz narzucamy około metrową warstwę krzaków i na górę wchodzi gość, którego zadaniem będzie ciągłe deptanie i ewentualnie układanie dalej podawanych roślin.
Ważna sprawa dotycząca bezpieczeństwa: aby nie zrobić zarówno preserowi jak i podającym krzywdy należy kłaść krzaki jedynie od strony na którą będzie się towar zrzucało. Jeśli ścięte zielsko znajduje się po drugiej stronie drezyny, to niestety trzeba je przenosić naokoło pojazdu, gdyż rzucenie nim jak oszczepem przez pakę może zranić podawacza stojącego z drugiej strony. Piszę tak na wszelki wypadek, gdyż sam odchorowałem skutki takiego pomysłu racjonalizatorskiego.
Gałęzie nakładamy równymi warstwami tak, aby człowiek na górze nadążał je udeptywać. Zaręczam, że kto spróbuje tak robić zdziwi się, że jeśli dobrze, systematycznie rusza się girami sprężając gałązki to można zielska doładowywać, doładowywać, doładowywać a poziom towaru się prawie nie podnosi.
Granicą ściśnięcia będzie utwardzenie się na tyle splecionego chrustu, że przestaje się on uginać pod ciężarem deptacza, zatem oprócz tego, aby zabieg prasowania wykonywany był maksymalnie gęsto i na całej powierzchni paki, a nie tylko na środku, ważnym jest, aby nie dawać do tej roboty jakiegoś czterdziestokilogramowego chuchra. Od razu zaznaczę też, że do tego działania trzeba mieć naprawdę dobrą kondycję.
Poniżej: Kto czytał tekst powyżej, ten wie, co zdjęcie ma przedstawiać.

Ile krzak ma wystawać w bok? Jeśli chodzi o stronę końcową, na którą będziemy starali się zwalić – niech będzie ona maksymalnie wysunięta – na tyle, na ile przeszkody pozwalają. Metr, półtora. Chodzi tu o to, aby z jednocześnie nie zaczepić konstrukcją krzakową o coś stojącego przy torze, ale mieć też ułatwiony rozładunek.
Ze strony szczytów swobodnie można przyjąć, że i na dwa metry może wiecheć wystawać, wszak kłąb krzaków trzyma się naprawdę mocno, a cienkie gałązki będą się poddawać. Ta uwaga nie dotyczy dzikich gruszek i starych gałęzi olch, które się łatwo kruszą i których z tego powodu nie należy mocno wysuwać.
Ile ładować? Warstwa sprasowanych krzaków powinna być możliwe wysoka, wszak zwiększając jednostkowe porcje, będziemy mieli oszczędność na transporcie, jednak należy się w tym działaniu liczyć też z naszymi możliwościami, jeśli chodzi o siły do zrzucenia.
Unloading.Pierwszy krok: Po ustawieniu drezyny w miejscu właściwym i jej zahamowaniu pracownicy równomiernie rozstawiają się po stronie zrzutu i łapią za końce, po czym indywidualnie upewniają się czy nie będą ciągnąć za coś, co zaraz wyskoczy, czyli sprawdzają że krzak pociągowy jest pewnie zakotwiony w kłębie. Od razu mówię: jak się robotę załadunku olewało i słabo dolne warstwy ubijało, to badyle będą wychodzić.
Teraz trzeba się naprawdę ostro zaprzeć – najlepiej zatańczyć kankana opierając się jedną nogą o otwartą burtę.

Dwa: Jeden z pracowników zaśpiewuje rytmicznie
„eeej..., rup!” celem koordynacji ciągnięcia. Przesunięcie półtonowej korony cierniowej wymaga dużej siły i równomiernych pociągnięć. Zwykle pierwsze dwie-trzy próby powodują tylko lekkie poruszenie stosu, szczególnie jak podłoga na pace jest nierówna. Nie należy się tym zrażać, tylko rytmicznie i silnie działać dalej. W pewnym momencie ładunek zaczyna się przesuwać. Im bardziej środek ciężkości przybliża się do krawędzi paki, tym łatwiej porcja zielska sunie. Trzeba tak umiejętnie przerwać pociąganie, aby całość ksztoli zatrzymała się balansując na krawędzi. Pracownicy środkowi teraz ustawić się muszą w pozycji gotowej do ewakuacji.

No i wszystko, jak sukces starań porządnej ladacznicy, zależy od jednego, równomiernego, ale zdecydowanego i stanowczego pociągnięcia. Gdy całość zaczyna lecieć, ciągną tylko ci stojący po bokach kostki, a środkowi spier...

Trzy: Wszyscy ustawiają się za wiechciem i spychają opartą końcami o grunt koronę, aby się wywróciła „na plecy” (czy paczka krzaków może mieć plecy?). Dobrze, aby część zrzucaczy pchała również górę stojąc na pace drezyny, wszak pamiętajmy, że to kilkaset kilo drewna, zaś góra, pomimo że wiotka, to jednak dłuższa dźwignia. Finalnie jednak rozpęd przewracającemu się snopkowi nadają ci operujący z dołu.

Mamy zatem towar rozładowany na wywrotnicy bocznej. Tu widać jak korzystnie wpływa położenie toru na nasypie, o którym onegdaj pisałem. Za pewien czas pryzma oklapnie (jak nie, to się ją przydepcze) i będzie można dokładnie tym samym sposobem drugą wierzchnią warstwę dorzucić, choć będzie wymagało to trochę więcej zręczności, ale od czego jest trening?

Cztery: Ostatnią czynnością wieńczącą dzieło transportowe jest podepchnięcie końców krzaków tak, aby nie przeszkadzały ludziom przemieszczającym się przy torze. Ja wiem, że przy torze nie wolno poruszać się postronnym, ale nie bądźmy tacy prawi i sprawiedliwi, bo zwyczajnie wiadomo, że sami byśmy nie chcieli, ot choćby wracając z jakiejś herbatki, nadziać się na taką atrakcję. Korektę skrajni też najłatwiej przeprowadzić kolektywnie na sygnał głosowy
„eeej..., rup!”.

I takeśmy rozładowali drezynkę.
Może ten odcinek nie jest jakiś specjalnie emocjonujący, bo co tu gadać – co w wożeniu krzaków może rajcować, ale zdradzę tajemnicę że w następnym odcinku (spokojnie, jeszcze tylko trzy i będzie koniec wykładów – zaczniemy zajęcia praktyczne) opowiem coś o przełamaniu kolejnych zakorzenionych, niczym tematyczny krzak, przyzwyczajeń które powodują niepotrzebne zwiększenie nakładów pracy. Porozmawiamy o sprzęcie właściwym do wycinki, bo nie o to chodzi, aby się narobić, ale by zrobić.
Czyli będzie o ostrym rżnięciu!